- Potraktowali nas jak sprzęt, który można odstawić na bok, zamknąć i zostawić bez słowa wyjaśnienia. To nas najbardziej boli - mówią nam pracownicy V*I*Production. To grupa około 40 osób, głównie w wieku emerytalnym lub przedemerytalnym.
Właścicieli szczecińskiego zakładu odzieżowego – holendersko-belgijskiego małżeństwa – od początku kwietnia nie ma w Polsce, a od połowy maja w ogóle nie kontaktują się z załogą swojej firmy. Wszyscy pracownicy formalnie wciąż są zatrudnieni, ale od kwietnia nie otrzymali już żadnych pieniędzy. Nie mogą też doprosić się rozwiązania umów i wydania świadectw pracy.
Jeansy z Odry znała cała Polska
Firma V*I*Production działała w budynku przy ul. Gdańskiej 6a. Niewielu szczecinian wie, że to właśnie tam przeniosły się maszyniarki pracujące wcześniej w słynnej Odrze, w nieistniejącym już gmachu przy al. Niepodległości. Dziś to w większości panie w wieku emerytalnym lub przedemerytalnym. Pamiętają złote czasy Odry, gdy produkowała słynne na całą Polskę jeansy, ale też trudne chwile i kłopoty finansowe przedsiębiorstwa, które przyszły na początku XXI wieku. Teraz muszą zmierzyć się z jeszcze trudniejszą sytuacją.
- Część z nas została bez środków do życia. Problemy mają choćby osoby w wieku przedemerytalnym, które nie otrzymały świadectw pracy, więc nie dostaną w Urzędzie Pracy należnych im świadczeń socjalnych - alarmują pracownicy V*I*Production.
Początek problemów z wypłatami i komunikacją
Małżeństwo z Belgii i Holandii kupiło Odrę pod koniec września 2018 r. Wcześniej prowadziło dobrze prosperujący, mniejszy zakład odzieżowy przy ul. Pomorskiej, skąd cała załoga również przeniosła się na Gdańską. Były ambitne plany rozwoju firmy, właściciele mocno się zaangażowali, wybudowali sobie nawet mieszkanie tuż przy sali produkcyjnej. Poważniejsze problemy pojawiły się w marcu tego roku. Wówczas pracownicy otrzymali tylko część swoich wynagrodzeń, były też osoby, które nie dostały ani grosza. Z początkiem kwietnia wszyscy zostali wysłani na urlop, a właściciele wyjechali z Polski.
Później esemesami wyznaczane były kolejne terminy powrotu do pracy, by w ostatniej chwili je odwoływać. Ratunkiem miał być kontrakt na szycie maseczek chroniących przed rozprzestrzenianiem się koronawirusa, ale ostatecznie nie doszedł on do skutku. W połowie maja kontakt z pracodawcami urwał się zupełnie, a pracownicy, choć nikt im tego wprost nie powiedział, zrozumieli, że powrotu do pracy nie będzie. Zwłaszcza, że właściciele nie płacili też od pewnego czasu administratorowi budynku przy ul. Gdańskiej, więc sale zakładu zostały po prostu zamknięte. Rozwiązana została umowa z zewnętrzną firmą świadczącą usługi kadrowo-księgowe. Zaległości dotyczą również m.in. składek do ZUS-u.
Dlaczego firma znalazła się w złej kondycji finansowej?
O przyczyny zaistniałej sytuacji i o możliwości rozwiązania problemów pracowników chcieliśmy zapytać właścicieli zakładu. Bezpośrednio nie udzielili nam jednak odpowiedzi, w ich imieniu zgłosił się do nas ustanowiony w czerwcu pełnomocnik zarządu.
- Kondycja finansowa spółki znacznie pogorszyła się w efekcie pandemii koronawirusa i prawdopodobnie już w najbliższym czasie wniosek o ogłoszenie upadłości spółki znajdzie się w sądzie – tłumaczy radca prawny Albert Kuźmiński, pełnomocnik reprezentujący zarząd V*I*Production.
Pracownicy zakładu twierdzą jednak, że problemy zaczęły się dużo wcześniej. Firma na przestrzeni ostatnich miesięcy traciła kolejnych stałych kontrahentów dawnej Odry. Zamiast jeansów szyła często np. cieniutkie sukienki, w których specjalizował się zakład na Pomorskiej. Do takich materiałów nie był jednak przystosowany park maszynowy, a niektórym pracownikom brakowało doświadczenia. Podobnie było w przypadku produkcji nosidełek dla małych dzieci, bo również takimi zamówieniami ratowała się firma.
- Błędem była rezygnacja ze stałych kontrahentów, którzy chwalili sobie współpracę z nami. Właściciele myśleli, że znajdą na rynku lepsze możliwości, ale tak się nie stało – mówią nam pracownicy.
Czują się porzuceni
Dużym problemem pozostawionych na lodzie pracowników jest oczywiście brak pensji za ostatnie cztery miesiące, a w przypadku czterech osób nawet za pięć miesięcy. Życie wielu osób znalazło się w zawieszeniu. Bardzo bolesne dla nich jest to, że czują się porzuceni przez właścicieli zakładu. Przeciwko takiemu stawianiu sprawy protestuje jednak pełnomocnik spółki
- W chwili obecnej, od stosunkowo niedługiego czasu, sprawa prowadzona jest przez moją kancelarię, na podstawie pełnomocnictwa udzielonego przez zarząd spółki. Podejmujemy wszystkie niezbędne czynności zmierzające do rozwiązania zaistniałej sytuacji. Pozostajemy w kontakcie z kancelarią reprezentującą pracowników spółki (wedle przekazanych mi informacji, wszyscy pracownicy korzystają z usług tej samej kancelarii radców prawnych) i za jej pośrednictwem pracownicy spółki będą mogli uzyskiwać bieżące informacje na temat bieżącej sytuacji – mówi radca prawny Albert Kuźmiński.
Pełnomocnik zarządu został ustanowiony na początku czerwcu. W kontakcie z kancelarią reprezentującą pracowników pozostaje od końca lipca. Podkreśla, że sprawa od początku toczy się właściwym trybem. Już wcześniej, na podstawie dokumentacji księgowej, ustalono listę wszystkich pracowników, którzy w postępowaniu upadłościowym zostaną wpisani na listę wierzycieli spółki.
Jest wniosek o upadłość i zawiadomienie do prokuratury
Pracownicy V*I*Production poinformowali o swojej sytuacji Państwową Inspekcję Pracy, z pomocą reprezentującego ich radcy prawnego złożyli wniosek o upadłość firmy (podobny zapowiadają właściciele spółki) i powiadomili prokuraturę o podejrzeniu popełnienia przestępstwa. W tym ostatnim przypadku chodzi o artykuł 218 KK (złośliwe lub uporczywe naruszanie praw pracownika) oraz artykuł 296 KK (wyrządzenie szkody w obrocie gospodarczym).
- Bardzo dobrze, że pracownicy poszli tą drogą, zgłaszając sprawę do prokuratury. Pracodawcy, którzy unikają odpowiedzialności za swoje działania, często zakładają kolejną firmę i sytuacja się powtarza – komentuje Małgorzata Marczulewska ze stowarzyszenia „Stop Nieuczciwym Pracodawcom”. – Generalnie, rozwiązanie takich spraw, gdy właścicielami firmy są obcokrajowcy, jest zwykle trudniejsze. Musimy czekać aż sąd zajmie się wnioskiem o upadłość i wprowadzi do firmy syndyka. Trudno oszacować ile to potrwa, zależy to od sądu. Na syndyku spoczywać będzie obowiązek uregulowania spraw pracowników, w tym wydanie im świadectw pracy. Pracownicy będą również w uprzywilejowanej grupie, która może otrzymać zaległe wynagrodzenia ze środków ze sprzedaży majątku firmy. Jednak w przypadku, gdy majątek firmy będzie miał zbyt niską wartość [w tym przypadku to głównie przestarzałe maszyny do szycia – red.] sąd może nawet odrzucić wniosek o ogłoszenie upadłości. Wtedy pracownicy muszą złożyć pozew cywilny, poczekać na najprawdopodobniej nieskuteczną egzekucję, a wtedy uzyskają środki z Funduszu Świadczeń Gwarantowanych.
„Jesteśmy zdesperowani”
Pracownicy V*I*Production szukają pomocy we wszystkich możliwych instytucjach. Pisali już do posła Parlamentu Europejskiego Bogusława Liberadzkiego, ministra Zbigniewa Ziobro czy posłów na Sejm. Sprawą zainteresowali nawet kancelarię prezydenta Andrzeja Dudy, która przekazała ich zgłoszenie do Państwowej Inspekcji Pracy Głównego Inspektoratu Pracy.
„Jesteśmy zdesperowani i pukamy do każdych drzwi” – czytamy w liście pracowników do prezydenta.
Komentarze
10