Kacper Jeziorański, właściciel lokalu Kafe Taniec przyznaje, że nie zarobił w swoim lokalu ani złotówki od pół roku. Inne tego typu miejsca w mieście naprędce przekształciły swoją działalność. Dyskoteki stały się klubami muzycznymi, ale nie można w nich tańczyć. Efekt? Mniej klientów i wielkie straty.

Kryzys, na który nikt nie mógł się przygotować. „Długo jeszcze pozostaniemy zamknięci”

Dramat przedsiębiorców prowadzących kluby, dyskoteki, bary i puby trwa od marca i wiele wskazuje na to, że w tym roku może się on nie skończyć. Lokale, które zdecydowały się na powrót w ograniczonej formule, przynoszą zwykle duże straty. Jeżeli czas pandemii przedłuży się o kolejne miesiące, nie ma szans, by większość znanych szczecińskich klubów przetrwała.

– Nie przyjąłem żadnego klienta od ponad pięciu miesięcy – mówi Kacper Jeziorański, właściciel klubu Kafe Taniec, zlokalizowanego przy ul. Jagiellońskiej w Szczecinie. – Zdawałem sobie sprawę, że to może się przedłużyć. Jak weszły obostrzenia to uważałem, że taka restrykcja może potrwać miesiące, ale na to tak naprawdę nie dało się przygotować. Chiny były gdzieś tam daleko i zupełnie nikt się nie spodziewał, co się wydarzy – mówi Jeziorański.

Dlaczego przedsiębiorca „nie odmroził się” w czerwcu? – Mam dwa parkiety. 200 metrów kw. do tańca i druga sala 120 metrów kw. Mogłem zrobić z tego pub, ale nie mam na to klientów, obok są inne lokale. Jakbym miał iść latem na piwo, to nie do piwnicy, w której była sala taneczna, tylko na świeże powietrze, do ogródka, w miejsce, gdzie nie trzeba mieć maski. To był główny powód. Otwarty lokal przyniósłby większe straty niż lokal zamknięty – dodaje właściciel Kafe Taniec.

Przedsiębiorca przyznaje, że jesień będzie trudna, bo banki przestają odraczać płatności, a właściciele lokali oczekują powrotu do standardowych stawek czynszowych: – Moim zdaniem to się szybko nie skończy, jest coraz gorzej, jeżeli chodzi o sytuację epidemiologiczną. Długo jeszcze pozostaniemy zamknięci.

Przedsiębiorcy wskazują absurdy obostrzeń. „Muzyka jest grana więc wszędzie, ale nie można do niej tańczyć”

Menadżerowie kilku szczecińskich klubów odmawiają rozmowy na temat swojej sytuacji. Ci, którzy godzą się na kontakt, proszą o anonimowość.

– Nie chcemy się żalić. Robimy wszystko, by wrażenie było takie, że działamy i że jest dobrze. Nie jest to prawda, kilku barmanów zostało zwolnionych, kuchnię ograniczyliśmy do minimum i mamy spore zadłużenie. Kilka dni temu spotkałem się z szefem innego klubu ze Szczecina i śmialiśmy się, że ciekawe, kto ostatni będzie gasić światło – mówi nasz rozmówca.

Kolejny menadżer przyznaje, że sytuacja w Szczecinie jest bardzo zła i wiele klubów może nie przetrwać do końca roku. Pandemia to jeden problem, a bardzo restrykcyjne wytyczne to kolejna sprawa. Zmuszają one przedsiębiorców albo do całkowitego zamykania lokali, albo do działania, które właściciele nazywają wprost kombinowaniem.

– Sale taneczne nie działają, więc dyskoteki zamieniają się w puby i bary, opierając swoją działalność na sprzedaży napojów i alkoholu. Jest możliwość funkcjonowania „klubów muzycznych”, ale tak naprawdę nikt nie wie, czym tak naprawdę jest taki klub. Muzyka jest grana więc wszędzie, ale nie można do niej tańczyć – mówi nam przedstawiciel jednego z największych szczecińskich klubów.

„Cała branża jest na skraju bankructwa, większość lokali może po prostu nie doczekać do końca roku”

Menadżerowie, z którymi rozmawiamy, zwracają także uwagę na dużą liczbę kontroli.

– Przychodzą panowie policjanci po cywilnemu oraz państwo z sanepidu. Dokonują kontroli, jak zachowuje się personel, czy są maseczki, sprawdzana jest odległość między stolikami, czy na przykład ludzie nie grupują się w jednym miejscu. Dyskoteki to zwykle miejsca, gdzie ludzie byli blisko siebie, teraz jest pusto. Wypełniamy lokal w może 20% – mówi nam przedsiębiorca.

– Jesteśmy bardzo zdezorientowani wszelkimi wytycznymi jakie do nas docierają. Z jednej strony jest powiedziane, że na cztery metry kwadratowe może przypadać jedna osoba, ale nie dotyczy to dyskotek, bo one nie mogą funkcjonować. Jeżeli chodzi o puby i bary, to ta liczba jest uwarunkowana liczbą miejsc siedzących. To wszystko niespójne, w standardowej konwencji mieściliśmy kilkaset osób jednocześnie, a teraz może nieco ponad 150. Cała branża jest na skraju bankructwa, większość lokali może po prostu nie doczekać do końca roku. Zamknęły się wiosną i nie otworzą nigdy więcej – mówi nasz rozmówca.

– Nie możemy otworzyć sali tanecznej, a ludzie na koncertach i meczach siedzą obok siebie, tworząc wielkie, radosne siedlisko drobnoustrojów. Gdzie jest tu sprawiedliwość – dodaje inny przedsiębiorca.