Dwa, dotąd nieprzekładane na język polski, opowiadania Thomasa Bernharda, ukazały się w listopadzie w jednym tomie, opublikowanym przez Spółdzielnię Wydawniczą Czytelnik. To moim zdaniem jedno z ciekawszych wydarzeń literackich mijającego roku w Polsce. Tłumaczka, Monika Muskała, wykonała znakomitą pracę, a zatem warto było czekać...


Pierwsze z nich, zatytułowane "Tak" zostało wydane przez tego austriackiego pisarza w 1978 roku. Jego narrator, owładnięty chorobą serca i ducha,  znajduje się na skraju radykalnego wyalienowania. W swoim długim blisko stu stronicowym monologu opowiada  o maksymalnym niedostosowaniu do  rustykalnego otoczenia, w którym zamieszkuje ("miasto lubię o wiele bardziej niż wieś, której niemal zawsze nienawidzę, bo zawsze mnie tylko dręczyła, dręczyła i poniżała"), o swoich rozmowach z handlarzem nieruchomości, Moritzem, od którego kupił dom. O ratunku jakim są dla jego umysłu... Jednak ich terapeutyczne działanie słabnie i destrukcyjna presja samoświadomości zaczyna go przygniatać... Wówczas rzuca się w nowy intelektualny związek,spotkawszy tajemniczą Persjankę. Wspólne spacery do lasu modrzewiowego, dają obojgu wytchnienie, a dialog (często milczący) zdaje się być  remedium dla cierpiącej psychiki. Bernhard ponownie zatem podjął temat obsesji wyniszczającej i przenikającej  jestestwo człowieka,  obciążonego wiedzą duchową, dostępną nielicznym. To dar, który jest przekleństwem dla tego, który go otrzymuje...

Drugie opowiadanie - „Wyjadacze” (wydane w 1980 rok), to  historia  uczonego Kollera, próbującego stworzyć studium naukowe na temat fizjonomii.  Obiektem jego badań są czterej bywalcy Wiedeńskiej Jadłodajni Publicznej, których poznał dość przypadkowo i uznał za idealne osoby do rozważań, którymi się zajął. Motto tej noweli pochodzi od Novalisa (jednego z ulubionych twórców Bernharda).  "Projektu świata szukamy, a jesteśmy nim sami." tak brzmi ta myśl, która idealnie charakteryzuje dociekania tego bohatera, uważającego się za indywidualność, niezrozumianą przez innych, ale przez to jeszcze bardziej przekonanego o swej wyjątkowej roli w świecie.  "Zawsze przerażało go, że większość ludzi już bardzo wcześnie zużywa swój majątek duchowy i stają  nagle i niespodziewanie w obliczu bankructwa, i przez resztę życia wegetują na granicy tak zwanego minimum duchowej egzystencji". On sam magazynuje doznania intelektualne w głowie, planując stworzenie studium, zbliżającego go do poznania.

Narrator tej noweli zostaje wtajemniczony w tę obsesyjną koncepcję w innym wiedeńskim lokalu, noszącym  znamienną nazwę Oko Opatrzności.  U Bernharda wszystko bowiem ma znaczenie, każde nazwisko, tytuł, dosłownie każdy szczegół. Podobnie jak w pierwszym opowiadaniu także w tym, w wielokrotnie złożonych zdaniach i maniakalnych powtórzeniach poszczególnych fraz, tak charakterystycznych dla stylu autora, ujawnia się wyrafinowany, trgikomiczny przekaz. To pesymizm paradoksalnie oczyszczający i pozwalający na refleksyjną afirmację upadku...  To literatura dla bardziej doświadczonych odbiorców, dla wyjadaczy  właśnie, ale może też czytelników debiutujących w poznawaniu Bernharda też ta proza urzeknie.