Moda na książki o kobietach trwa. Wciąż powstaje proza i reportaże o kobietach żołnierkach, uczestniczkach Powstania Warszawskiego, artystkach, pisarkach, które teraz doczekały sie wreszcie nobilitacji. Mieliśmy już także wiele tytułów na temat żon artystów, a teraz przyszła pora na narzeczone. Agata Tuszyńska postanowiła przypomnieć postać drohobyckiej piękności i napisała "Narzeczoną Schulza".
Książka opatrzona została podtytułem "apokryf", bo też nie jest to, jak mógłby ktoś sądzić, biografia oparta na faktach. Autorka posługuje się  na przemian narracją pierwszoosobową i trzecioosobową, łącząc w całość udokumentowane, znane informacje z refleksjami i przemyśleniami Józefy Szelińskiej (nazywanej przez autora "Sklepów cynamonowych", Juną), które mogłyby powstać w jej głowie. Niewiele bowiem pozostało materiałów  źródłowych  po tym związku, a wszystkie listy od niego do niej zaginęły.Tuszyńska mogła zatem wykorzytać jedynie powojenną korespondencję schulzologa, Jerzego Ficowskiego z Juną i inne, pośrednie relacje (np. zawarte w listach Schulza do innych osób).  
 
Jak się poznali? On zobaczył ją na ulicy Drohobycza i  poprosił ją (za pośrednictwem kolegi) żeby mu pozowała. Józefa zgodziła sie na to. Była elegancką, urodziwą kobietą, uczącą  języka polskiego w gimnazjum. Łączył ich zatem wykonywany zawód, ale także artystyczne preferencje (oboje bardzo cenili np. poezję Rilkego). Ich związek nie był spełniony i tak satysfakcjonujący jak tego oczekiwali, choć niemalże nie zakończył się ślubem. Wspólne spacery i rozmowy, wyjazd do Zakopanego, wieloletnia korespondencja - to było jednak za mało by obietnice i gesty zostały zamienione w trwały układ. Ona chce opuścić Drohobycz i wyrwać sie z prowincji w świat, on, choć czyni starania o pracę w Warszawie, tak naprawdę najlepiej się czuje w rodzinnym miasteczku, tej mitotwórczej ojczyźnie, "Krainie egzystencjalnego cudu". Kiedy więc Józefa opuszcza Drohobycz, ich kontakty są coraz mniej systematyczne, a uczucia coraz bardziej ulotne... 
 
Tuszyńska  odzwierciedla w słowach stany emocjonalne swojej bohaterki, chce ukazać Józefę jako kobietę, próbujacą zrozumieć artystę i jego fanaberie, przeniknąć jego inspiracje, starającą się usprawiedliwić dziwactwa i lęki Bruna. Ona wierzy w twórczą wielkość tego niepozornego mężczyzny i dlatego toleruje listy do innych kobiet, umniejsza znaczenie jego wizyt w domach publicznych, gdzie znadował "modelki" do rysunków i grafik. analizuje też jego masochistyczne pragnienia...
 
Żałuję, że tak mało jest w tym tomie informacji  o tłumaczeniu "Procesu" Kafki. To właśnie Józefa Szelińska jak wiemy przełożyła to dzieło na język polski, a Bruno po dokonaniu adiustacji podpisał się pod tą wersją. Wydawca nie przyjąłby tłumaczenia od kogoś "bez nazwiska" i stąd oboje zdecydowali się na taki manewr. Tuszyńska pisze, że podzielili miedzy siebie honorarium (ale nie po równo). Otrzymujemy za to np. epizodyczną rozmowę Juny z Stefanem wyszyńskim w Laskach pod koniec wojny i jeszcze kilka interesujących scen. Pewnie dla wielu czytelników to bedzie za mało, ale sadzę, że czytelniczki, które lubią melodramaty i interesują się historią literatury, bedą usatysfakcjonowane.