Jesień nadeszła i chociaż wciąż jeszcze pod płaszczykiem lata, to jednak daje się odczuć jej chłodniejszy oddech i posępniejszy nastrój. Swoją drogą może to i dobrze, sezon ogórkowy za nami, a co za tym idzie, tygodnie obfitować teraz będą w różne wydarzenia powiedzmy kulturalne.
Powakacyjna Big Fat Mama nie zachwycała opalenizną, ale za to większość członków tego najbardziej kolorowego, szczecińskiego bandu zmieniła fryzury. Tak, tak. Gruba Mama znów miała okazję wystąpić przed swoimi fanami ( a jest ich coraz więcej) lub też szczecińscy fani mieli znów okazję zobaczyć i posłuchać na żywo Grubą Mamę.
Zapowiadany na godzinę 20stą koncert miał lekki poślizg czasowy, powiedzmy godzinny, nikogo jednak to nie zraziło, zwłaszcza, ze był to czas dobrze spożytkowany, a mianowicie, kto chciał mógł w tym czasie porozmawiać członkami zespołu, którzy śmiało krążyli w tym czasie oczekiwania po klubie. Ci, którzy mieli ochotę, mogli śmiało oglądać koncert gitarowy najsłynniejszych gitarzystów świata. Krótko przed 21 na scenę wkroczył Borys w wielkim, czarnym cylindrze na głowie. Tuż za nim pozostali członkowie zespołu, a na koniec Minerwa – wokalistka. Big Fat Mama ponownie nie zawiodła strojem. Elegancki Borys w spódnicy i cylindrze, Szymon w stroju muezzina (nie obrażamy niczyich uczuć mam nadzieję), Olek w ultra odjazdowych okularach i kapelusiku, Matys w obcisłych rurkach i czymś, co stanowić powinno okrycie wierzchnie górne, jednak odsłaniało więcej niż zakrywało, Fiszka w kolorowej marynarce i chowający się gdzieś na tyłach Szpak. Na froncie w białej afro-peruce stanęła, tym razem nieco bardziej roznegliżowana, Minerwa. Fioletowy kostiumik kończący się tuż za pupą i z dość głębokim dekoltem, przypominający paski tygrysie, doskonale komponować się z egzotycznym naszyjnikiem i uśmiechem na jej twarzy.
Osoby, które miały okazje bywać na koncertach Grubej Mamy doskonale wiedzą, jak wygląda ich koncert, natomiast ci, którzy jeszcze nigdy nie byli, niech się dowiedzą, co tracą. Kapela określająca się jako ta, która gra psychodelicznego funka, faktycznie musi go grać. Dlaczego? Otóż, pominę już fakt, że jest naprawdę funkowo. Na ich koncertach jest szalenie niepowtarzalny klimat, a atmosfera zapełnia się hormonami szczęścia. Rzadko kiedy mam okazję zobaczyć zespół, który w to, co robi wkłada tyle siebie i doskonale się bawi podczas „zabawiania” publiczności. Gwizdki, efekty, syntezatory, kolorowe stroje, światła, to wszystko dodaje klimatu.
Pełna sala Free Blues Clubu nie mogła być zawiedziona po godzinnym koncercie. Jak dla mnie zabrakło jednak mojego ulubionego kawałka „Cosmic Slop”. Nic straconego, przed nami jeszcze setki tysięcy koncertów Grubej Mamy. Warto zwrócić uwagę, że na koncercie zespołowi towarzyszyły wielgachne majty firmowe, zawieszone z tyłu sceny.
Wciąż nieśmiali na tego typu koncertach klubowicze nie mieli odwagi wstać i pląsać, tak jak o to prosił Matys, pojawił się jedynie jednoosobowy tłum bujający, co stanowiło pewne urozmaicenie tego, co się działo na scenie. W środku i tak nie mogę przestać pląsać wciąż. I dobrze.
Za dwa tygodnie Big Fat Mama wystąpi w katowickim Spodku na Rawa Blues Festiwal. Stamtąd w trasę koncertową. Do końca roku czekają ich w sumie jeszcze trzy trasy koncertowe po Polsce. Trzymamy kciuki za naszych! (do tego nawołuje billboard przy Galerii Centrum, odnosi się on do Opola, ale dawno po Opolu, a kciuki trzymać dalej powinniśmy). Gdy następnym razem przeczytacie gdzieś, że zbliża się koncert Grubej Mamy, nie zwlekajcie i nie zastanawiajcie się zbyt długo. To taka spora dawka pozytywnej energii, poprawiająca nastrój o każdej porze roku, koniec smutów tych!
Komentarze
0