Humor, efektowne kostiumy, a nawet piosenki. Najnowsza premiera Teatru Polskiego jest inscenizacją trochę mniej popularnej sztuki Aleksandra Fredry, ale realizatorzy zrobili chyba wszystko, by publiczość ją zapamiętała.
"Zemsta", "Damy i huzary" czy "Śluby panieńskie" to komedie już b.dobrze znane kolejnym pokoleniom widzów i wręcz zgrane. "Pan Geldhab" był pierwszą ważną sztuką Fredry (wystawioną premierowo w 1821 roku), dziś trochę  mniej popularną, ale wciąż wartościową dla twórców i odbiorców.  Janusz Cichocki, który jest reżyserem inscenizacji w szczecińskim Teatrze Polskim zdecydował się maksymalnie uatrakcyjnić prawie dwustuletnią sztukę i dlatego zarówno kostiumy jak też dekoracje oraz muzyka w "Panu Geldhabie" są zdecydowanie  współczesne. Centrum sceny zajmuje wielka kanapa, która jest atrybutem wspaniałej kariery tytułowego bohatera (w tej roli Adam Dzieciniak). Jest jawnym dowodem na to, że powiodło mu się w życiu, zwłaszcza  materialnie... Jest już kimś i to go bardzo cieszy, ale chce być kimś więcej - stać się częścią warszawskiej elity. Dlatego z wielką radością przyjmuje zainteresowanie księcia Rodosława (Jacek Piątkowski) swą córką (Marta Uszko). Kiedy staną się małżeństwem Geldhab  będzie już prawdziwym panem, skoligocanym z najlepszym rodami. 
 
Komiczne cechy poszczególnych postaci są mocno zarysowane, m.in. dzięki kostiumom. Geldhab paraduje np. w kolarskiej koszulce i spodenkach, a konkurent do ręki Flory - rotmistrz Lubomir (Filip Cembala)zostaje ubrany w harcerski mundurek. Najwięcej humoru zawierają sceny z udziałem Olgi Adamskiej, która kreuje Majora. Aktorka ubrana w czarny uniform rozstawia po kątach inne postacie, traktując ich niczym rekrutów w armii... Major jest przyjacielem Lubomira i ta interwencja ma spowodować zmianę planów Geldhaba. Groteskowy jest także Lisiewicz z "misterną" łysiną (Michał Janicki). To poplecznik księcia, któremu zdarza się tchórzliwie czołgać po podłodze, ale on także chce mieć wpływ na przebieg wydarzeń... 
 
Spektakl jest zatem zabawny i bogaty w środki wyrazu (Geldhab ma jeszcze do dyspozycji m.in.złoty rower i wannę), a  akcję  urozmaicają  piosenki śpiewane przez Dzieciniaka, który wspomnianą kanapę wykorzystuje jak scenę rewii. To może być kolejny przebój frekwencyjny Teatru Polskiego, bo Fredro w takim wydaniu zainteresuje pewnie także publiczność, która nie chadza raczej na spektakle odtwarzające realia epoki autora. Trochę chyba jednak szkoda, że w tym barwnym zamieszaniu mniej czytelny jest tekst oryginału. Jaskrawa warstwa wizualna nie pozwala słowom wybrzmieć i dlatego dialogi pozostają na dalszym planie przekazu. Na pewno jednak jest to idealna propozycja sylwestrowa choć nie wiem czy jeszcze można jeszcze kupić bilety na ten dzień...