Na scenie ustawionych jest kilkanaście lamp, właściwie są to żarówki na stojakach. Z nich wydobywa się dźwięk prądu. Klimat ten przenosi mnie w czasie o dwie dekady, kiedy po raz pierwszy jako dziecko poznałam brzmienie „wyładowań elektrycznych” w Terminatorze II. Absurdalne? Może i trochę, wszak czekamy na koncert Natalii Przybysz, a nie maszyny z przyszłości...Chociaż?
Najnowsze wydawnictwo Przybysz w ubiegłym roku zelektryzowało środowisko muzyczne w Polsce. Chce się wręcz powiedzieć, że uszy słuchaczy, krążąc po zatęchłych falach stacji radiowych, oczekiwały płyty z porządną muzyką. Krążek „Prąd” czerpie pełnymi garściami z brzmień przeszłości, a jednak są one świeże, nowatorskie, tak trochę „z przyszłości”. Skojarzenie z początku koncertu w filharmonii, choć nieco dziwne, to pod względem muzycznym właściwie.
„Nie będę twoją laleczką”
Koncert rozpoczął się utworem Prąd. Można powiedzieć, że to idealny „wprowadzacz koncertowy”. Na początku spokojny, delikatny, z wyraźnym gitarowym riffem i melancholijnym głosem Natalii, powoli przyśpiesza, osadzając słuchaczy w klimacie koncertu. Miód w ubiegłym roku zdobył Fryderyka w kategorii Utwór Roku. Nie trudno więc zgadnąć, że to właśnie on najbardziej pobudził publiczność zgromadzoną w sali. To właśnie w nim najbardziej słychać wszystkie fascynacje muzyczne Przybysz: mezalians bluesa z soulem, przykryty ekscentrycznością i zabawą formą. Urzekła mnie szczerość piosenkarki: - Teraz będzie właśnie taka piosenka, jedyna w której wiadomo, co autorka miała na myśli z płyty Prąd. Jedyna piosenka dosłowna. - powiedziała Natalia przed wykonaniem utworu. Oczywiście, chodzi o Nie będę twoją laleczką.
Ratunku! Ratunku!
Namacalny prąd na plecach poczułam, kiedy usłyszałam refren utworu S.O.S Kabaretu Starszych Panów. Przyznam się szczerze, że nie widziałam występu Natalii podczas festiwalu w Opolu, bo to właśnie tam po raz pierwszy zinterpretowała tę piosenkę. Ból, smutek, cierpienie, melancholia, wszystko znajdziecie w drżącym głosie artystki.
Cztery piosenki na bis
Podobnie mocno i melancholijnie wypada w wersji koncertowej Królowa Śniegu. Gra świateł na scenie dopełnia tej historii, której koniec przecież znamy. Na koncercie można było usłyszeć więcej coverów: Kwiaty Ojczyste Czesława Niemena, Ball and Chain Janis Joplin oraz jeden z moich ulubionych - Space Oddity Davida Bowiego.
Bardzo pozytywnie zaskoczyło mnie zagranie aż czterech utworów na bis. Był wspominany wyżej Bowie, Miód, Nazywam się niebo i cover White Stripes I Just Don't Know What To Do With Myself.
Komentarze
0