To miał być świetny wieczór kabaretowy-teatralny. Wszak znane nazwiska i nieskomplikowana fabuła to klucz do komercyjnego sukcesu. I tak też było, bo oprócz popkulturowego kiczu, spektakl „Goło i wesoło” nie miał nic innego do zaoferowania.
„Obiecanki cacanki”
Zanim jednak przedstawienie się rozpoczęło, na scenę wyszła pewna dama, która w swoim krótkim wystąpieniu deklarowała niezwykłą dawkę humoru oraz ogromne emocje wywołane rozbierającymi się aktorami. Potwierdzać to miały dostępne zapowiedzi hucznego show: komedia „Goło i wesoło” autorstwa Stephena Sinclaire'a i Anthony'ego McCartena zawojowała już cały świat, nie schodzi z afisza od prapremiery w Mercury Theatre w Auckland w Nowej Zelandii w 1987 r. Spektakl święcił sukcesy w USA, Kanadzie, Anglii, Francji (w 2001 r. produkcja francuska otrzymała nagrodę Moliera za najlepszą komedię roku na scenie teatralnej), Niemczech, Australii, Ameryce Południowej i krajach skandynawskich. Obecnie jest wielkim przebojem w Rosji. Niestety, na obietnicach tylko się zakończyło.
Ściągaj spodnie
„Goło i wesoło” przełożone na polskie realia, opowiada o grupie bezrobotnych mężczyzn z Tomaszowa, którzy zmęczeni kolejkami do urzędu pracy po zasiłek, postanowili zostać striptizerami. Jak łatwo się domyśleć – żaden z nich nie miał pojęcia „jak to się robi”, więc pierwsze przesłuchanie do lokalnego klubu nie wyszło im najlepiej. W przyszłej karierze miały im pomóc solarium, siłownia i panna Wanda – znawczyni tanecznych trików (w tej roli Alżbieta Leńska, której kreacja daleka była od seksownej i ponętnej). Zresztą, nie ma takiej siły, która oderwałaby zdesperowanych panów od wytyczonego celu. Po kilku próbach, wreszcie występują przed wygłodniałą damską publicznością…
Przewidywalna pogoda, przewidywalny scenariusz
Zapewne zdania, co do jakości spektaklu będą podzielone. Wśród zgromadzonej publiczności były osoby, których reakcje świadczyły o zachwycie nad prezentowanym widowiskiem. Jednak nie brakowało też i takich, które otwarcie wypowiadały swoje niezadowolenie. Nie ma też co ukrywać, że dziedziniec Zamku Książąt Pomorskich jest idealnym miejscem na koncerty, lecz dla tego typu form teatralnych nie do końca się sprawdza. Dlaczego? Powód jest jeden – gdziekolwiek by się nie usiadło, widoczność zawsze będzie w pewnym stopniu ograniczona. Zwłaszcza, jeśli stawia się na ilość widzów, a nie na komfort ich oglądania. Ponadto jak wszyscy wiemy – pogoda w naszym kraju zmienną jest, więc w trakcie chwilowego deszczu i otwarcia parasoli, spektakl był możliwy do obejrzenia jedynie z pierwszych rzędów.
Pogoda byłaby jeszcze znośna, gdyby nie dość kiepskie kreacje aktorskie serialowych „gwiazd” (obsada: Piotr Królikowski, Radosław Pazura, Jacek Lenartowicz, Henryk Gołębiewski, Paweł Domagała, Jacek Kopczyński, Mirosław Zbrojewicz). Podsumowując – przez około półtorej godziny trwania przedstawienia, było zaledwie kilka zabawnych dialogów. Reszta opierała się na przewidywalnym scenariuszu. Szkoda tylko, że w celu ściągnięcia szerszej publiczności potrzebna jest magia nazwisk ze szklanego ekranu i obietnica rozbieranego show.
Komentarze
0