Oderwijcie się od ryby po grecku, karpia po żydowsku, pierogów ruskich, znajdźcie chwilę spokoju i przeczytajcie co czytelniczka chciałaby przekazać innym czytelnikom.

 

Z góry gra ta irytująca muzyka. Z jednej strony jak co roku ludzie przepychają się z obładowanymi różnymi dobrami wózkami myśląc tylko o tym, że rachunek, który wydrukuje się przy kasie będzie wymagał zastawienia męża, żony albo dzieci. Z drugiej podchodzi po raz piąty ta sama anielica w puchatych skrzydełkach proponując gotowy makowiec, który po prostu muszę kupić, bo jest w tak fantastycznej cenie. Do tego gorąco, parno i zwyczajnie chciałoby się upaść na ziemię i nie wstawać. Co najmniej na wzór tego chłopca stojącego w sąsiedniej kasie razem z mamą, który potokiem łez i krzykami stara się wymusić kupno tej pysznej czekoladki.

Moment. Chwileczkę. Chyba coś jest tutaj nie tak.

Co się stało z magią świąt Bożego Narodzenia? Naprawdę potrafimy już tylko stać w kolejkach, pocąc się w grubych kurtkach i narzekając jakie to wszystko teraz jest drogie i skierowane na komercję? A gdyby tak dla odmiany zacząć się cieszyć z tych wspaniałych chwil? To dobry czas, aby uświadomić sobie, że pozwolenie na radość z okazji grudniowych świąt nie wygasa wraz z ukończeniem 20 roku życia czy założeniem własnej rodziny. Bo po analizach tego, jak teraz to wszystko wygląda dochodzimy do wniosku, że najlepiej zawinąć się w koc, udawać, że nas nie ma, przeczekać tam całe święta to może świat nie zauważy. No niestety, sęk w tym, że jednak zauważy.

Owszem, są wydatki, jest stres, że nie wszyscy zmieszczą się przy stole, są nerwy i ciągle ktoś przeszkadza. Lecz z drugiej strony istnieją banalnie proste rozwiązania na te wszystkie „świąteczne negatywy”. Niekoniecznie te przygotowania muszą skończyć się karpiem w szufladzie, kutią za oknem, choinką w wannie i sernikiem w śmietniku.

Przede wszystkim trzy głębokie wdechy. Potem warto wszystko rozplanować. Poczynając od świątecznych wydatków, przez listę rzeczy do wykonania, aż do rozdzielenia obowiązków wśród domowników i dopilnowania, aby przy stole kochająca koty ciotka nie siedziała przy wujku – psim zwolenniku. A kiedy już to wszystko zawiedzie, bo okaże się, że nikt nie ma czasu i wszyscy są zbyt zmęczeni, aby pomóc, nie wpadaj w histerię. Zwyczajnie każ swoim lokatorom założyć buty i ciepłe ubrania, po czym wybierzcie się podziwiać białe płatki i ulepcie bałwana. A w razie braku śniegu zaciągnij wszystkich na lokalny jarmark bożonarodzeniowy, żeby pogłaskać renifera i usiąść świętemu Mikołajowi na kolanach.

Przypominają mi się właśnie ostatnio usłyszane słowa, że stres to już nie wymówka, bo żyjemy w permanentnym stresie. Więc staraj się z tego całego przedświątecznego czerpać jak najwięcej dobra. Nawet jeśli nie wszystko pójdzie po twojej myśli, a na stole zabraknie ryby w galarecie, to pamiętaj, że przecież stoi tu jeszcze ryba po grecku.

 

Lidia Kusiak