Czy na szczecińskiej scenie pojawiły się w tym roku ciekawe kapele? Co jest najważniejsze w dążeniu do muzycznego sukcesu? Zapraszamy do lektury drugiej części obszernego wywiadu, jakiego dla naszego portalu udzielił basista kapeli Cruentus, Jakub Lasota.

Tomasz Weinert: Porozmawiajmy nieco ogólniej o Szczecinie w kontekście muzyki. Czy pojawił się u nas w tym roku ktoś nowy? Ktoś, kto zwróciłby Twoją uwagę?

Jakub Lasota: To jest dobre pytanie. Tak, pojawił się ktoś, kto zwrócił moją uwagę. Nie wiem, na ile można powiedzieć, że to jest ktoś nowy, bo jest to projekt składający się z ludzi, którzy mają już trochę doświadczenia, m.in. Vlad z Angelreich. Mam tu na myśli zespół The Throne, albo jak ja mówię Detron (śmiech). Jest to ciekawa kapela. Może nie do końca jest to mój gust i estetyka, natomiast niewątpliwie jest to oryginalna muza, której generalnie nie ma w Polsce. Słyszałem ich EP-kę, która bardzo pozytywnie zaskoczyła mnie w kontekście zarówno produkcyjnym jak również muzycznym. Jeżeli miałbym kogoś wskazać, to Detron jest tutaj jakimś moim oczkiem zainteresowania i na pewno będę obserwował co się z nimi dalej dzieje. Są jeszcze moi ziomale z Rebelhouse, którzy nie pojawili się w tym roku, ale w tym roku  zakończyli pracę nad pierwszą pełnoprawną promo CD, która totalnie mnie zmiażdżyła. RH to jest bardzo autentyczne doświadczenie rock and rolla i jest to świetne połączenie muzycznego spontanu i profesjonalizmu - moc. Zaznaczam, że nie mam czasu śledzić bardzo szczegółowo tego, co się pojawia, więc mogłem pominąć jakieś „Gwiazdy” (śmiech).

TW: A imprezy? Był jakiś koncert, festiwal, który zwrócił Twoją uwagę? Może przyjechał do nas ktoś, na kogo czekałeś? A może coś okazało się być totalną wtopą, wpadką?

JL: To jest pytanie skierowane jakby do niewłaściwej osoby. Nie jestem bardzo aktywny „na scenie”, nie pojawiam się na wszystkich koncertach z racji ograniczeń czasowych. Ciężko jest mi zatem oceniać te zjawiska. Te wydarzenia, na których byłem nie wywołały we mnie jakichś konwulsji czy negatywnych odczuć. Trzymały jakiś tam poziom. Nic mnie nie powaliło ani nic mnie nie zdegustowało.

TW: To może rzuciło Ci się w oczy coś o charakterze powiedzmy bardziej generalnym? Coś, co nie dotyczy pojedynczego eventu, ale koncertów w ogóle?

JL: Odnotowałem spadek zainteresowania imprezami rockowymi. Ewidentnie. Sam jeszcze parę lat temu zajmowałem się w jakiś tam sposób organizacją koncertów. Była przez chwilę taka impreza, która nazywała się Neuro City Live. To była nasza zespołowa inicjatywa. Wówczas frekwencja sięgała nawet czterystu osób na koncercie. To było fajne. Wtedy na imprezach takich jak Burn Your Hate czy Wake The Dead było na maksa gęsto. W tej chwili nie widziałem żadnego koncertu, który by nawet w połowie dorównał tamtym wydarzeniom jeżeli chodzi o frekwencję. 

TW: Co jest przyczyną takiego stanu rzeczy?

JL: Jest to jakiś strukturalny problem. Nie wiem, z czego to wynika. Nie sądzę, żeby było to efektem tego, że mniej ludzi słucha ekstremalnej muzyki. Może to wynikać z jakichś trendów lokalowych, ciężko mi powiedzieć. Jest to natomiast ewidentny problem. Patrząc od strony organizatora, zaproszenie kapel spoza miasta wiąże się z bardzo wysokim ryzykiem negatywnego wyniku finansowego. Problem ten jest jak koło, spirala czy jak wolisz kula śnieżna. Mniej ludzi na koncertach, organizatorzy szacują ryzyko na większe i mają mniejszą skłonność do tego, żeby organizować kolejne, ciekawe tematy, co znowu powoduje wzrost marazmu, kulturalną suszę i dalszy spadek zainteresowania. To jest problem strukturalny, wydaje mi się, że nie jest to chwilowy spadek zainteresowania no i dotyczy on nie tylko Szczecina. Nie czuję się jednak w roli żeby radzić, jak to rozwiązać, bo nie mam pojęcia jak. 

TW: Siedzimy w Kontrastach. Ten rok był pełen zawirowań wokół tego lokalu. Cruentus jest z klubem dosyć mocno związany. Słowo komentarza odnośnie zamieszania, jakie miało ostatnimi czasy miejsce wokół tego miejsca?

JL: Chciałbym uniknąć jakichś szczegółowych ocen, bo nie znam do końca ani sytuacji prawnej, ani sytuacji ekonomicznej, która związana jest z tymi wydarzeniami. Mogę natomiast spojrzeć na to wszystko z punktu widzenia kolesia, który wynajmuje salę w Kontrastach do celów zespołowych i od 17 czy 18 roku życia w Kontach się bawił. Jest to lokal z bardzo długą historią, który niewątpliwie ma swoją legendę. Jest to miejsce, które sprzyja artystom. Możemy tutaj ćwiczyć za godziwe pieniądze i taką możliwość ma naprawdę wiele zespołów - jest ich kilkadziesiąt. Jest to właściwie jedyne miejsce, które daje nam taką możliwość. Tej roli absolutnie nie spełnia Dom Kultury Słowianin. Absolutnie się nie sprawdza w tej kwestii, a statutowo powinien. Nie robi tego, robią to Kontrasty i chwała za to Kontrastom. To jest punkt pierwszy. 

TW: A punkt drugi?

JL: Punkt drugi to legenda, marka samego lokalu, która może trochę podupadła w ostatnich latach, ale niewątpliwie jest to wartość tutaj, na terenie Szczecina, chociażby sentymentalna. No i trzecia sprawa to jest to, że Waldek Kulpa, jako operator klubu, organizator koncertów, jest bardzo przychylny młodym artystom – to nie jest często spotykane, kto grał trochę poza Szczecinem to wie. Pomijając kwestię ochroniarzy, którą wszyscy znają, jakichś tam ekscesów, to warunki do grania są tutaj dobre. Myślę nawet, że bardzo dobre od strony finansowej - zwłaszcza dla młodych, mniej znanych zespołów. Nie zmienia to faktu, że z pewnością można byłoby podjąć pewne działania, żeby odświeżyć wystrój lokalu, atmosferę, która jest w środku oraz wizerunek w sferze czysto marketingowej. To powinno być zrobione i powinno przynieść pozytywny skutek w postaci większego zainteresowania potencjalnej widowni. Oczywiście jest to kapitałochłonny temat a biorąc pod uwagę niepewny stan prawny lokalu to nie wiem przez kogo te działania powinny być podjęte. Bez względu na listę skarg i zażaleń całej bandy szczecińskich sceptyków, Waldek wkłada w animację lokalnej rockowej kultury dużo serca i własnej kapusty i należy mu się za to szacunek. Oceniam, że obecnie w Szczecinie nie ma solidnej alternatywy na organizacje undergroundowych wydarzeń rockowych poza Kontrastami, a to powoduje, że Konty są potrzebne. 

TW: Jeżeli się wspomina o Kontrastach, to nie sposób nie zahaczyć o ogólną kondycję lokalnej sceny. Jak się zapatrujesz z własnej perspektywy na to, co może przynieść najbliższa przyszłość? W jakim kierunku będzie się zmieniać nasze muzyczne podwórko?

JL: Nie mam pojęcia jak się będzie zmieniać, ale chciałbym żeby było jak najwięcej spektakularnych sukcesów lokalnych bandów. Poza tym, generalnie rzecz biorąc, jeżeli rozważamy kwestię sceny i młodych muzyków, to oczywiście, takie zjawiska jak Kontrasty, które pozwalają grać za godziwą kasę próby, pozwalają się pokazywać i sprawdzać, implikują rozwój lokalnych zespołów. Jednak tak naprawdę, ostatecznie i w przeważającej większości wszystko zależy od motywacji ludzi, ich determinacji i pracowitości. Jak Ci naprawdę zależy to rozpierdolisz każdą instalację żeby dotrzeć do celu. Jako przykład podam znany wszystkim zespół Behemoth. Jest to przykład ekstremalnej pracy i ekstremalnego profesjonalizmu, który ci panowie prezentują z konsekwencją od wielu lat. To jest zajebiste. Obiektywna jakość tego, co oni robią, produkt, który wytwarzają to jest miazga na najwyższym światowym poziomie. Sukces, jaki osiągają związany jest nie tylko z muzyką, ale także z image’em oraz z ogólnie pojętą pracą medialną. Doskonałe rezultaty Behemoth to efekt kurewsko ciężkiej pracy i determinacji. Można byłoby sobie wyobrazić artystę, który siedzi na murku i pitoli na gitarze i marudzi potem po godzinach, przy piwku, w marnej knajpie, że jest mu kurewsko źle i nikt go nie docenia, a on jest przecież taki utalentowany. W tym czasie taki Adam „Nergal” Darski napierdala jak parowóz i ciężką pracą kuje swój sukces. W Szczecinie mamy zespoły takie, jak np. Angelreich, które zjeździły koncertowo pół Europy i naprawdę prezentują wysoki poziom – jestem przekonany, że stoi za tym sporo determinacji i pracy. Świat jest taki, że talent to w gruncie rzeczy mało. Jak nie chcesz ciężko pracować to zamknij ryja, nie marudź, że Ciebie nie doceniają i wpierdalaj bułkę z pasztetem. W związku z tym - jeżeli mnie pytasz o kondycję sceny, to ja Ciebie zapytam, czy jest tutaj dużo ludzi, którzy są naprawdę zmotywowani? Czy naprawdę chcą mieć sukces? Tacy, którzy chcą nagrywać zajebiste płyty? Grać zajebiste koncerty? Osiągać sukces lokalny, regionalny, krajowy, światowy? Każdy jest kowalem swojego losu.

TW: Jak w kontekście tego, co powiedziałeś oceniasz swój zespół?

JL: Przede wszystkim jestem przekonany o wysokiej jakości muzyki, jaką robimy i nie mam żadnych kompleksów żeby porównywać się z pierwszoligowymi „kolegami” z Polski czy z Europy. W sferze medialnej Cruentus odnosi sukcesy od wielu lat. Recenzje, w których wskazywane było coś w stylu „płyta-objawienie roku”... to już do nas trafiało i trafia przy okazji „Terminal Code”. Bardzo nam było z tego powodu miło, mieliśmy wiele fajnych artykułów, wywiadów, w tym np. na pierwszej stronie Wirtualnej Polski... takie różne wydarzenia medialne były. Świadomie jednak dokonaliśmy wyboru, że nie idziemy na 100% w machinę promocyjną. Chcemy zachować niezależność i nie poświęcamy wszystkiego dla zespołu. W sensie...

TW: ...sposobu na życie?

JL: Tak. W pewnym momencie powiedzieliśmy sobie, że muzyka to nie jest jedyna rzecz, którą chcemy robić w życiu. Na przykład dla mnie bardzo ważna, absorbująca, ale i inspirująca jest praca zawodowa. Nie zmienia to faktu, że przy tworzeniu dajemy maksa, to jest dla nas bardzo ważne w życiu, kochamy to i staramy się podchodzić do tego najbardziej profesjonalnie jak się tylko da…. ale nie wybieramy muzyki jako jedynej drogi i nie poświęcamy się temu w całości. Z różnych względów dokonaliśmy takiego wyboru i jesteśmy świadomi konsekwencji. Jesteśmy świadomi, że przez ten wybór nigdy nie osiągniemy takiego poziomu komercyjnego jak wspomniany Behemoth. Za to jestem pewny, że jesteśmy w stanie nagrać przezajebistą płytę na najwyższym muzycznym poziomie i spowodować nie jedną opadniętą z zachwytu szczenę.

TW: Czyli najwięcej zależy od zaangażowania?

JL: Można szukać różnych uzasadnień braku sukcesu, można zwalać na mamę, na tatę, na złe otoczenie, na chujowe miasto. To jest zresztą bardzo duży problem Szczecina - wszystkim się wydaje, że żyją w chujowym mieście. Najwyraźniej nikt nie bywa gdzie indziej, albo nie zastanowił się nad tym, w czym tkwi istota problemu. Słynne szczecińskie „sranie do własnego gniazda” jest tematem na inną rozmowę. Wspominane wyżej wytłumaczenia związane z wpływem otoczenia na jakość tego co robisz są czynnikami drugo-/trzeciorzędnymi. Oprócz fundamentalnych w przypadku muzyki ograniczeń takich jak brak słuchu, najistotniejszą determinantą sukcesu jest to, czego naprawdę chcesz, jaki masz drive żeby to osiągnąć i ile pracy w to włożysz.  

TW: Cruentus trochę jeździł w tym roku po Polsce...

JL: ...troszkę. Odnosisz się jak się domyślam do Murder Code Tour, która technicznie rzecz ujmując odbyła się w końcówce 2009 roku.

TW: Ok, troszkę. Jakie macie wrażenie – jak się prezentuje nasze miasto na tle kraju w kontekście lokali, podejścia publiczności?

JL: Na naszej trasie najlepiej wypadły Szczecin i Poznań, gdzie frekwencja była powyżej 100 osób i spotkaliśmy się z zajebistym odbiorem. Ogólnie nie ma co narzekać, to jest satysfakcjonujący wynik a trasa dała nam dużo radości i okazji do ostrego balowania. A jeśli chodzi o lokale, to Konty wypadają w mojej opinii bardzo pozytywnie – lubię tam grać. 

TW: Słowo do czytelników na koniec?

JL: Techno Szatan Nadchodzi! (śmiech) Zapraszam do zapoznania się z naszą muzą ! Jak chcecie hardcopy to płyta dostępna jest m.in. w Media Markt, rockmetalshop.pl, merlin.pl. Jak nie chcecie hardcopy, to całą płytę, wraz z cover artworkiem można ściągnąć tutaj.

-

Piosenkę „Disintegrate” zespołu Cruentus usłyszeć możecie także na składance „Born in Szczecin”, którą zdobyć możecie w Kontrastach, Hormonie, regularnie odwiedzając portal wSzczecinie.pl. Wkrótce możliwe będzie też ściągnięcie albumu za pośrednictwem strony www.madeinszczecin.pl.