Przybyliśmy, porozmawialiśmy, dowiedzieliśmy się- jak oceniają swój występ na SZPAK-u, jak łatwo im położyć występ, czym różni się gra w telewizji od tej bez kamer oraz o co warto walczyć? Na luzie i bez owijania w bawełnę – bez cenzury.

Tekst przeznaczony wyłącznie dla czytelników pełnoletnich. Zawiera wyrażenia i treści, które mogą być przez niektórych uznane za nieprzyzwoite.

 

Podejrzyj Stand-up Bez Cenzury na facebook.com/standup.bez.cenzury.

 

wSzczecinie.pl: Jak podobało wam się na SZPAK-u? Jak oceniacie swój występ?

Katarzyna Piasecka [KP]: Pierwszy raz robiliśmy nasz wieczór „Stand-up Bez Cenzury” w Szczecinie. Granie w nowym miejscu - przed nową publicznością - zawsze wiąże się z pewnym rodzajem podniecenia. Tym razem było podobnie. I wiesz co? Jest duża chęć powrotu!

Kacper Ruciński [KR]: Odnośnie samego występu - był ciężki z dwóch powodów: bar był odcięty od widowni filarami, co spowodowało, że stworzyła się osobna salka, na której ludzie rozmawiali oraz zmęczenia widowni- ok. 23, po paru godzinach kabaretu trudno było o energię. Jednak samo miejsce oceniam świetnie a występ ogólnie był bardzo pozytywny.

 

Jak odbieracie SZPAK-a z innej perspektywy- wracacie na niego w innym charakterze. Rok temu było Limo, dwa lata temu Abelard był jurorem, Kacper był już laureatem- teraz jest gwiazdą, Kasia od razu została jurorem. Czy czujecie większą presję?

Abelard Giza [AG]: Faktycznie- byłem jurorem kiedy Kacper wygrał [śmiech]. Ale na poważnie- z pewnością presja jest większa, gdy wychodzi się na scenę samemu. W grupie dużo łatwiej jest sobie poradzić z niedogodnościami, prościej jest coś skomentować czy wesprzeć się kimś przy błędzie. Razem na scenie ma się większą siłę i można uderzyć w widzów mocniej. Grając samemu jest inaczej i stąd bierze się większa presja.

KP: Przy powrotach w to samo miejsce, szczególnie tam, gdzie była dobra atmosfera i udany występ, jest presja, by tym razem również udało się przynajmniej tak dobrze jak ostatnio. A czy czuję presję związaną tym, że byłam jurorką? Może trochę.

 

Odnosząc się do trudności w występach- rok termu Szarpanina prawie położyła występ Kacprowi, jednak wyszedł on z tego obronną ręką. Czy kiedykolwiek zdarzyło wam się położyć program?

AG: Nie wiem czy można nazwać to położeniem występu, ale mieliśmy kiedyś występ dla górników z kopalni soli w Inowrocławiu, na którym zderzyliśmy się z zupełnie odmiennymi oczekiwaniami widowni. Wyobraźcie sobie 200 górników ubranych na galowo, czekających na celebrację swojego święta, którym zamiast wódki i zakąski dali stand- up. Najpierw wyszła Kasia- pojawiła się atrakcyjna kobieta na scenie, co było dla nich piękną chwilą. Jednak potem wyszedł Arab a później jeszcze jakiś…

KR: …gej…

AG: … dokładnie [śmiech]. Podczas całego występu publika gdzieś tam się zaśmiała, ale w głowie miała tylko jedno pytanie: kiedy dadzą wódkę?

KR: Położyć występ z naszej strony jest ciężko [śmiech]. Na pewno na początku naszych solowych karier łatwiej było położyć występ ze względu na szybsze palenie się, brak doświadczenia, szybkie mówienie po nieudanym żarcie, żeby tylko zejść ze sceny. Jednak z każdym następnym występem zbieramy doświadczenie i coraz trudniej jest nas wyprowadzić z równowagi.

KP: A jeśli chodzi o nasze wspólne wieczory klubowe, to ciężej jest położyć występ również z tego powodu, że to my najczęściej wybieramy miejsce, w którym gramy. Ponadto już samo wskazanie w zapowiedzi, że jesteśmy bez cenzury, buduje pewien komfort pracy. Szczerze mówiąc, bardzo rzadko zdarza się, aby wieczory nie wychodziły nam tak, jak chcemy.

 

Jak wybieracie kluby- na zasadzie szukania swojego widza docelowego?

KP: Pewnie tak. Nie zagramy na przykład w Filharmonii Zielonogórskiej, bo to zupełnie nie jest ten widz. Klub powoduje atmosferę spotkania towarzyskiego i luzu. Przyjazny klimat, niewielka scena i goście otwarci na taki rodzaj rozrywki - to jest to! Chcemy robić wieczory w miejscach nie za bardzo nafąfanych- takich, do których przychodzą normalni, luźni ludzie. Widz także szuka nas - obserwuje stand-up w Internecie, zbiera informacje na ten temat i sam nas znajduje. Tego rodzaju publiczności jest jednak najmniej. Są osoby kojarzące Abelarda z kabaretu Limo, Kacpra z festiwali oraz mnie z występów amfiteatrowych. Ciekawe, że osoby znające nas z innej działalności, po obejrzeniu całego wieczoru „Stand - up Bez Cenzury” są w lekkim szoku – nasz projekt różni się zdecydowanie od tego, co można zobaczyć w telewizji.

 

Czym więc różni się gra w telewizji od gry bez kamer?

KR: Różnica jest olbrzymia przede wszystkim ze względu na mentalność telewizji tzn. jej zachowawczość. Teraz telewizja publiczna idzie w misję i podejrzewam, że w ogóle nie będzie stand-up’u tylko Chopin.

AG: To jest właśnie dziwne! Gdy mówimy o misji wówczas dochodzimy do wniosku, że stand-up powinien być pokazywany. Problemu nie może stanowić fakt, że przeklinam albo mówię o masturbacji czy tirówkach, bo jest to o wiele lepsze niż sytuacje, w której kabaret przebierze się za księdza i zacznie pajacować na scenie. Przerażające jest także, że pokazując kabaret w telewizji pika się dupę wskazując, że jest to wulgarne i prostackie. Natomiast za chwilę prawie 300 tys. osób w pierwszy weekend wyświetlania przychodzi do kina na Wyjazd integracyjny, na którym dup, chujów i innych gówien bez wyższego poziomu zaangażowania jest pełno. Ważne jest więc to, co się chce powiedzieć. Media nie są w stanie tego zrozumieć, bo utrzymują się z reklam, czyli z widzów. Natomiast widza nikt nie chce szokować moim wywodem o papieżu. Smutne jest to, że w 40 mln. państwie nie ma w programie drugim telewizji publicznej o godzinie 23.00 programu ostrzejszego i odważniejszego, a jest np. PEGAZ. Dla przykładu w Anglii telewizja robiła Monty Python’a , Little Britain albo Czarną Żmiję - odważnie krytykujące nie tylko papieża i kościół, ale też królową.

KR: Wyobraźcie sobie Żywot Briana na polskie warunki [śmiech].

 

A jaki jest wasz widz?

AG: Nasz widz nie ogląda telewizji, ale siedzi w Internecie. Jest też całkowicie inny od tego sprzed 10-20 lat. My uczymy się robić stand-up a widzowie uczą się go odbierać. Może zabrzmi to patetycznie, ale w kabarecie po 1989r. mało jest walki. Dla przykładu - jeżeli mówię, że ludzie wstydzą się masturbacji a nie wstydzą się chamstwa, to jest moja mała walka. Czasami jednak widzowie podchodząc emocjonalnie, zamykają się na występ po pierwszym zdaniu albo przekleństwie. Ostatnio jakaś dziewczyna stwierdziła, że moje teksty są zbyt hardcore’ owe i nie wolno mówić w sposób tak dosadny np. o Kościele. Problem w tym, że ona zamknęła się po pierwszym zdaniu i dalej nie słuchała.

 

A w kabarecie bywa podobnie?

AG: Tak. Po jednym ze skeczów Limo, w którym dresiarz stwierdza, że musi pobić Putina, aby ten przeprosił za Katyń, otrzymaliśmy wiele maili od oburzonych telewidzów, zarzucających nam, że śmialiśmy się z Katynia. To, co zrobiliśmy jest logiczne i nikogo nie obraża- jest tylko dowodem, że trzeba wręcz pobić polityka, żeby ten coś zrobił. Najważniejsze jest więc dla nas, by widz posłuchał, o czym mówimy i nie podchodził rozumując jedynie w sposób: ale mu dosrał. Niech myśli, czemu tak powiedziałem - użyłem takiego a nie innego słowa. Może wtedy zyska zupełnie inne spojrzenie na rzeczywistość- spojrzenie Kasi, Kacpra czy moje. Ważne by dostać czasami informację z drugiego bieguna. I tu trzeba znowu powrócić do telewizji, która jest powierzchowna…

KR: To jak z wyborem jogurtu. Są ludzie, którzy wybiorą jogurt z reklamy w ładnym opakowaniu i osoby, które odwrócą jogurt, po czym stwierdzą, że ten pierwszy jest totalnym gównem, a ten drugi jest świetny i zdrowy. Podobnie jest z kabaretami. Są więc widzowie, którzy już nas oglądają, są tacy, którzy nigdy nas nie będą chcieli zobaczyć- bo wystarczy im kabaret w telewizji i wreszcie tacy, którzy dopiero dojrzewają do stand- up’u.

 

Druga część wywiadu tutaj.

 

Rozmawiali:

Piotr Machyński

Aleksandra Znamierowska

 

 

Zobacz też:

Rozmowy z Mistrzem [wywiad z Władysławem Sikorą cz. 1]