Szczerze mówiąc, niewiele wiem o tym, co się dzieje w Zamku Książąt Pomorskich nocą. Domyślam się, że przede wszystkim krążą po nim patrole ochrony z nocnej zmiany. Ale wczoraj na Dziedzińcu Małym, nocną zmianę przejął kto inny - jeden ze najznakomitszych polskich zespołów bluesowych - Nocna Zmiana Bluesa.

Jak przystało na nocną zmianę, band pojawił się o godzinie 21:03. Gdy usłyszeliśmy pierwsze, jakże piękne, harmonijkowe riffy rozpoczynające utwór "Szósta zero dwie" natychmiast wszystkie ręce zaczęły klaskać, a głowy bujać się do rytmu. I tak klaskania i bujanie nie miały końca do ostatniej nuty koncertu, z wyjątkiem momentów, gdy Sławek Wierzcholski, genialny harmonijkarz i wokalista zespołu, prowadził gawędę pomiędzy utworami. Usłyszeliśmy opowiastki o tym, jak powstawały niektóre utwory, o Johnym Lee Hookerze, o najmniejszej harmonijce świata, która jest jedynym instrumentem muzycznym, jaki był w kosmosie, a nawet o tym, jak to zespół musiał dać sobie radę występując w żeńskim zakładzie karnym przed tłumem kobiet, które już dość długo nie widziały żadnych mężczyzn. A każda z historyjek, okraszona dowcipem, była zwieńczona kolejnym utworem. Wysłuchaliśmy, między innymi, utworów "Johny Lee Hooker", "Zakratowane okno", "Swingowy Bal", "Blues Train", by w końcu dowiedzieć się, że "Blues mieszka w Polsce", aż pod koniec każdy z nas naprawdę był "Chory na bluesa" i nie miał ochoty zdrowieć.


Zespół zabawiał publiczność wspaniałymi popisami instrumentalnymi, w tym solowymi i w duetach. Sławek zmieniał harmonijki, perkusista przeskakiwał z perkusji na tarę i z powrotem, a na końcu prawie cały zespół pozamieniał się na instrumenty (basista z gitarzystą, perkusista z drugim gitarzystą). Nikt nie przejął harmonijki, ale przy Sławku niewielu umiałoby udowodnić, że w ogóle potrafią na niej grać.
Ponad półtora godziny popisów instrumentalnych zespołu spowodowało, że średnia wieku publiczności, która na początku wynosiła około 45, w magiczny sposób spadła do 20 lat.
Gdy na wejściu zespół otrzymał powitalne gromkie brawa Sławek zapewnił, że postarają się, by na koniec brawa były jeszcze większe. Były. Były śpiewy, tany i owacje na stojąco.
Przy schodzeniu ze sceny Nocna Zmiana Bluesa, zespół z Torunia, otrzymał szczeciński piernik w kształcie Gryfa Pomorskiego, co uważam za świetny, dowcipny upominek.
Na koniec, już po występie, każdy mógł kupić płyty zespołu, jak też porozmawiać i zrobić sobie zdjęcie z muzykami, czy dostać autograf, a wszystko to w atmosferze niemalże koleżeńskiej.



Tym, którzy kiedykolwiek mieli przyjemność widzieć i słuchać Nocną Zmianę Bluesa na żywo, nie trzeba występu relacjonować. Ci bowiem wiedzą jak zazwyczaj takie koncerty wyglądają. Natomiast tym, którzy znają zespół wyłącznie z płyt, lub zgoła w ogóle, fotorelacja i krótki tekst w żaden sposób nie oddadzą klimatu wspaniałej zabawy. Pozostaje im tylko powiedzieć, by następnym razem, jeśli tylko będą mieć możliwość, koniecznie (powinienem napisać: KONIECZNIE!) na koncert przyszli, bo tracą naprawdę wiele. Wiele pięknych chwil, przepełnionych dźwiękami genialnej harmonijki, wspaniałych gitar, nietuzinkowej perkusji, a przede wszystkim niesamowitej zabawy z bluesem.