Stacja Muzyczna “Rampa” gościła już wiele bardzo cenionych formacji doom metalowych, ale wczorajszy wieczór był mimo wszystko szczególny. Po raz pierwszy w Polsce, właśnie w Goleniowie, wystąpił Saint Vitus !

Psychodeliczny wir

Amerykanie nie przyjechali do sami. Przed nimi wystąpiły jeszcze dwie grupy, mniej lub bardziej pokrewne ich dokonaniom.  Pierwszy zaatakował nas dźwiękiem berliński zespół Kadavar. Panowie Lindemann - Guitar/Vox, Mammut - Bass i Tiger (perkusja) otworzyli swój set numerem “All Our Thoughts” czyli pierwszym utworem z wydanej w marcu tego roku płyty „Kadavar”. Czterdzieści minut, które dostali do dyspozycji, wystarczyło im  by  skutecznie wciągnąć publikę w wir psychodelicznego przekazu. Ich kompozycje są mocne, intensywne i bliskie estetyce lat 70-ych. W sumie nie jest to z pewnością nowa jakość, ale dobre wykonanie i dbałość o detale, sprawiają, że brzmi to interesująco. Był to więc świetny wstęp do dalszych wydarzeń. Warto dodać, że w październiku Kadavar ma  wrócić do Polski na dwa występy, więc będzie szansa by przetestować ich ponownie.

Ekstremalność i humor

Anti Tank Nun, który zainstalował się na scenie zaraz po Niemcach, niedawno zagrał w „Słowianinie”. Ten tercet dowodzony przez Titusa, nadal kontynuuje promocję albumu „Hang`em High” i oczywiście zaaplikował nam także wczoraj dużą dawkę ekstremalnych riffów i ironicznych tekstów z tego wydawnictwa. Poleciały m.in takie kawałki jak .„Hard, Capricious, Rowdy, Lethal”,  “Killer Feast”, “Next To Last Supper”, “Snake City” (dedykowany załodze z Goleniowa), “Devil Walks”, a także  “Mash”, tytułowy oraz “Homme Fatal”. Oczywiście nie brakowało też humoru. Titus przedstawił w połowie występu cały band czyli Iggy`ego (gitara), Adama (gitara), oraz  Mr. Bo (perkusja). Kończąc prezentację rzucił „a ja jestem Agata i pochodzę z Bratysławy”. Publika przyjęła ich bardzo dobrze. Fruwały głowy i całe ciała (noszone na rękach), a  to chyba najlepsze dowody uznania dla metalowych twórców...

Kanon ciężkości

 Oczywiście nie było to jeszcze apogeum emocji, bo większość przybyłych zachowała siły na główny punkt programu czyli  Saint Vitus. Ta grupa dla rozwoju doom metalu, zrobiła b.wiele. Powstała pod koniec lat 70-ych i począwszy od debiutu, (zatytułowanego tak jak nazywa się zespół) wydanego w 1984 roku ich albumy są  uznawane za kanon  ciężkości i  wolnych temp w metalowym graniu. Tegoroczny „Lille F-65” to powrót tej czwórki po 17 latach fonograficznej ciszy i aktualnie zespół odbywa trasę, która go promuje. Do set listy wieczoru trafiły cztery utwory z tej płyty. M.in. zagrany na początek „Blessed Night” oraz długi, przytłaczający  numer „Waste Of Time”.

Więcej pereł

Gitarzysta  Dave Chandler z charakterystyczną białą brodą i wokalista Scott "Wino" Weinrich (wokal) wyglądający jak doświadczony kalifornijski tramp, to liderzy  tej grupy. Częściej jednak z publicznością konwersował  pierwszy z nich, pytając np. o to czy idziemy rano do pracy albo ustalając średnią wieku ludzi w „Rampie”. Oczywiście w nawiązaniu do utworu „Born Too Late”, który zabrzmiał na sam koniec show (a został  jeszcze poprzedzony cytatem z „Black Sabbath”). Z lat 80-ych Święci wybrali oczywiście więcej pereł. Porazili metalmaniaków jeszcze choćby takimi kawałkami jak „Clear Windowpane” , „Living Backwards”, “Look Behind You” czy miażdżącym “Dying Inside”. Fantasmagoryczne filmiki na ekranie za sceną, dopełniły  jeszcze atmosferę towarzyszącą muzyce.

Apetyty zaspokojone

Po koncercie była szansa na to by pogadać z muzykami przy barze i zdobyć podpisy na płytach (niektórzy przynieśli ich całe stosy). Na stoisku z gadżetami oprócz kompaktów i winyli, widziałem także bandany z logo Saint Vitus, a nawet sos chili firmowany nazwą grupy... Chyba więc apetyty tych, którzy wybrali się do Goleniowa (a było wśród  nich wielu szczecinian)  zostały w pełni zaspokojone.