Jakie to uczucie być fotografem czołowych zakładów odzieżowych, których kolekcje szły na Zachód? „Zaczęło się od naboru modelek. Na początku nie rozumiałem dlaczego zdjęcia nie były przyjmowane. To były naprawdę dobre fotografie. Potem jednak dotarło do mnie – to sukienka miała być najważniejsza” – śmieje się Włodzimierz Piątek, który w latach 80. XX wieku pracował dla „Dany”.
Z panem Włodzimierzem rozmawiam w Muzeum Techniki i Komunikacji w Szczecinie, gdzie można oglądać jego niepublikowane zdjęcia z tamtych lat. Trudno byłoby bowiem spotkać się w miejscu, gdzie rozpoczął swoją przygodę z modą, której owocem są wspomniane fotografie – w miejscu dawnych Zakładów Odzieżowych „Dana” przy al. Wyzwolenia w Szczecinie stoi obecnie hotel o tej samej nazwie i biurowiec Oxygen.
„Bardzo dobrze pilnowany zakład”
– Czuję się tak, jakbym robił te zdjęcia wczoraj. Mam cholernie dobrą pamięć wzrokową. Wszelkie sytuacje i sceny mogę odtworzyć z najmniejszymi detalami – mówi i spogląda na zdjęcie z naboru modelek. – Zobacz, jedna idzie, ale ta druga, co siedzi, już jest zmartwiona. Każda chciała wtedy pójść w pokazie „Dany”. Naprawdę czuć było rywalizację – mówi fotografik.
Włodzimierz Piątek pracował dla „Dany” w latach 1984-1986. To czas, kiedy szczecińskie zakłady odzieżowe mają ugruntowaną pozycję i świętują 40-lecie istnienia. Za sukcesem marki stała bez wątpienia Domicela Mazurkiewicz. Do stolicy Pomorza Zachodniego przyjechała w grudniu 1945 roku – na początku podjęła pracę jako szwaczka w Zakładach Przemysłu Odzieżowego im. 22 lipca, a pięć lat później została ich dyrektorką. Dopiero w 1967 roku lipcową datę zastąpiła „Dana”.
– To był bardzo dobrze pilnowany zakład. Nie ma co się dziwić. To był PRL, a kolekcje w „Danie” były szyte z naprawdę dobrych materiałów. Raz udało się załatwić ubrania dla żony, ale to nie było łatwe – śmieje się autor zdjęć.
Pierwsza styczność z modową fotografią
Praca Włodzimierza Piątka nie polegała tylko na fotografowaniu najnowszych kolekcji ubrań, czy castingów, od których wszystko się zaczęło. Podczas swojej przygody z modowym imperium PRL uwiecznił także prace krawcowych, na produkcji oraz przygotowań do wielkiej imprezy z 1985 roku w amfiteatrze z okazji 40-lecia Dany.
– Był taki moment, kiedy znalazłem się bez pracy. A wie pani, ciągłość pracy jest bardzo istotna. Wtedy ktoś zaproponował mi tę posadę. Nie pamiętam już przez kogo, ale znalazłem się w „Danie”, dla której zdjęcia robili Andrzej Wituszyński, Stefan Cieślak i Anatol Weczer – wymienia znanych fotoreporterów i fotografików.
Jak podkreśla, nigdy wcześniej nie robił modowych zdjęć. Od dziecka czuł się fotoreporterem – interesował go ruch, akcja, a nie statyczne ujęcia. – A tutaj miałem w zasadzie do czynienia z fotografią statyczną. Ale to było fajne. Coś zupełnie nowego, w co musiałem bardzo szybko wejść – dodaje, spoglądając na kolejną fotografię, która nie znalazła się w katalogu.
Enerdowska Praktica, Osa i japońska zdobycz do wielkich formatów
W latach 80. ubiegłego stulecia pensja młodego fotografa nie była oszałamiająca. „Za te pieniądze nie kupiłbym sobie nawet paska do aparatu” – przedstawia obrazowo W. Piątek. Profesjonalny sprzęt kosztował majątek – na takie wydatki mogła pozwolić sobie jedynie Centralna Agencja Fotograficzna, która jako jedyna w Polsce udostępniała prasie swój serwis fotograficzny.
– I w takich momentach wychodziło, kto co potrafi. Człowiek musiał nadrobić umiejętnościami i sposobem, wykorzystując najprymitywniejsze, ale dostępne sposoby, aby stworzyć ostateczne zdjęcie – podkreśla mój rozmówca.
Włodzimierz Piątek robił zdjęcia enerdowską (wschodnioniemiecką – red.) Prakticą. Miał również aparat formatu 6:9, który kupił za pieniądze ze spadku po ciotce z Ameryki.
– To było całe 100 dolarów. Poprosiłem kolegę, a ten przemycił mi aparat na statku z Japonii. Robi zdjęcia na naprawdę wielkie formaty. Mam go do dzisiaj, jest w idealnym stanie. To były maszyny niezniszczalne – chwali sprzęt. I gdy wolnym krokiem przemierzamy wystawę stałą MTiK w Szczecinie, oczy Piątka zatrzymują się na jednym, żółtym eksponacie:
– Tak samo jak skuter Osa, którym przejechałem 90 tysięcy kilometrów. I dalej pewnie bym nim jeździł. Ale mi go ukradli – wspomina z żalem.
„To zdjęcie nie idzie”
W „Danie” sam musiał urządzić swój kącik do pracy. W pomieszczeniu prawie kuchennym, na półpiętrze zaaranżował pracownię fotograficzną wyposażoną w podstawowe rzeczy. – To była kuchnia, sala wystaw i moja ciemnia – śmieje się. – Z olbrzymią, przeszkloną ścianą i pięknymi roślinami. Tam było naprawdę piękne światło. A, że urządziłem tam swoją ciemnię, to przy okazji musiałem opiekować się tymi roślinami.
Podczas pracy w „Danie” nie mógł kierować się swoim reporterskim okiem. Kiedy uważał, że jakieś zdjęcie jest naprawdę dobre, nagle przychodziła projektantka, która oznajmiała: „to zdjęcie nie idzie”.
– Nagle okazywało się, że szew był przekrzywiony, a „Dana” przecież nie mogła tak firmować ubrań, które były najważniejsze. Przez tę pracę nauczyłem się patrzeć, jak powinny wyglądać ubrania. Mało tego, po pewnym czasie już sam wiedziałem, jak sukienka powinna być prezentowana. Modelkom sugerowałem jak mają stanąć, kiedy się obrócić. Pracowałem tylko niecałe dwa lata, a mógłbym wykładać, jak robić modowe zdjęcia – śmieje się.
Kiedy tusz do rzęs był w kamieniu
Kilka lat wcześniej od Włodzimierza Piątka, do współpracy z „Daną” zaproszona została Dobrosława D’Etienvre. Na przełomie lat 70. i 80. XX wieku prezentowała kolekcje szyte głównie dla Szwajcarii i Niemiec.
– To był zupełny przypadek. Zostałam wybrana na statystkę do filmu, w którym grała Barbara Brylska (Album polski – red.). Brałam udział w scenach na Wałach Chrobrego, gdzie były tłumy – wspomina. – Tam ktoś mnie zauważył, pytał o mnie. Potem rozpoczęłam współpracę z „Daną”. Miałam ciemną karnację i te białe komplety bardzo ładnie kontrastowały z moją skórą.
Jak wspomina, praca modelek nie była łatwa. Dziewczyny nie miały za sobą tzw. sztabu „beauty” – musiały same się czesać i malować.
– Tusz do rzęs był w kamieniu. Trzeba było go namoczyć śliną i dopiero szczoteczką kłaść na rzęsach – wspomina D’Etienvre. – Pamiętam też przymiarki. Stawałyśmy na okrągłym podium, które się nie obracało. Zofia Zdun-Matraszek i Domicela Mazurkiewicz podchodziły i przypinały nam ubrania. Pamiętam ich twarze, kiedy tak się zastanawiały i mówiły „tak nie”, „tu uszczypnij”, „lepiej tak podnieś”. A ja tak stałam godzinami, obracałam się i czekałam na zdjęcia.
Po „Danie” Dobrosława D’Etienvre nie kontynuowała pracy modelki. Obecnie spełnia się jako reżyserka teatralna. – Pamiętam, że odezwał się do mnie Dom Mody „Telimena”, który również chciał mnie u siebie. Ale rodzice się nie zgodzili – śmieje się.
„Przecież możemy pokazać światu, że socjalistyczna kobieta jest piękna”
O tym, co mieli nosić Polacy w PRL-u, decydowały komunistyczne władze, a nie projektanci. Publikowano wytyczne dla krajowych zakładów odzieżowych, których te musiały przestrzegać. Jak więc to możliwe, że kiedy cała Polska była szara i ponura, ze szczecińskiego zakładu co sezon wypuszczano barwne kolekcje, o których marzyło wiele kobiet?
– Pamiętam aferę z Komitetem Centralnym PZPR (Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej – red.). Wzywali do siebie wszystkich projektantów, którzy musieli tłumaczyć się ze swoich ubrań. Jednocześnie władza narzucała, jak ma wszystko wyglądać – wspomina Dobrosława D’Etienvre. – Do kolekcji „Dany” przekonała ich Domicela. Podczas takiego spotkania miała powiedzieć: „przecież możemy pokazać światu, że kobieta socjalistyczna jest piękna”. Na nasze pokazy przychodziła przecież sama Stanisława Gierek.
„Dana” mogła także wypuszczać krótkie serie. Dajmy przykład – na sezon jesień-zima założono, że modny będzie płaszcz do kolan, a wiosna lato – spódnica maxi. Kiedy jednak w połowie sezonu okazywało się, że na Zachodzie modne będą szorty, wszyscy musieli szyć według planu. Wyjątkiem była „Dana”, która mogła wypuścić serię z krótkimi spodenkami.
„O takich materiałach można było marzyć”
Projektantki „Dany” zręcznie łączyły dobrze znaną tradycję z tym, co kobiety lubiły najbardziej. To Domicela Mazurkiewicz sprowadziła do zakładów utalentowaną Zofię Zdun-Matraszek, a ta wprowadziła artystyczne zacięcie. Kiedy cała Polska była szara, w Szczecinie rządził kolor.
Ubrania projektu i wykonania szczecińskich zakładów odzieżowych nosiły między innymi Ewa Kasprzyk, Irena Santor, Irena Dziedzic. Do dziś w szafach kobiet poukrywane są sukienki i komplety od „Dany” – babcia kupiła, mama nosiła, a nastoletnia wnuczka również mówi, że nie odda. Siłą firmy byli pracownicy, jakość wykonania i tkaniny.
– Kiedy pracowałem w „Danie” był tam taki handlowiec, facet z łbem na karku. Jeździł po Europie, szperał i znajdywał te wszystkie materiały. Raz usłyszałem, że zdjęcia będą lepiej wyglądać na czarnym tle. Ale nie miałem takiego, nawet nie miałem gdzie kupić. To właśnie on dał mi kawałek czarnego aksamitu. Mam go do dnia dzisiejszego, tylko mysz wygryzła mi dziurę. Wtedy o takich materiałach można było marzyć – kontynuuje p. Piątek.
Jesteśmy na castingu modelek, w amfiteatrze, słyszymy „Mazowsze”
Historia „Dany” zakończyła się w 2007 roku, ale dzięki Włodzimierzowi Piątkowi współcześni mieszkańcy mogą zobaczyć, jak niecałe 40 lat temu wyglądały castingi modelek, kolekcje, praca na produkcji, proces projektowania.
– To nie jest wystawa artystyczna. Mnie te zdjęcia jako fotografikowi w wielu wypadkach nie odpowiadają. Tu mamy cień, który absolutnie wyklucza to zdjęcie do publikacji – ocenia W. Piątek wskazując na zdjęcie z Katarzyną Walter (z domu Otyńska). – Ale musze pochylić głowę nad tym, że taka była rzeczywistość.
Wystawę zdjęć z „Dany” można oglądać do końca września w Muzeum Techniki i Komunikacji w Szczecinie przy ulicy Niemierzyńskiej.
– Zdjęcia nie są obrabiane, na tym nam zależało. Dzięki nim jesteśmy na castingu, w amfiteatrze, słyszymy Państwowy Zespół Ludowy Pieśni i Tańca „Mazowsze”, który wtedy tam występował. Nie zastanawiamy się, czy naprawdę tak było. Nikt już z taką dbałością nie podchodzi do tego, żeby nie zmarnować kliszy. Nie będzie już takich wystaw fotografii jak pana Włodka – dodaje Maria Szponar, kuratorka wystawy.
Komentarze
1