"Petarda!", "Rewelacja!", "Najlepszy koncert, jaki to miasto widziało!"… takie komentarze pojawiły się na facebookowym profilu Filharmonii po tym wydarzeniu. Nic dziwnego... Artyści, którzy wystąpili w "lodowym pałacu" 27 maja (pod szyldem "Stars For Quincy Jones") faktycznie przygotowali bardzo dobry show, urzekający big bandowym rozmachem i popisami solistów.
Jesienny prezent urodzinowy
19 października ubiegłego roku podczas koncertu, na którym orkiestra Filharmonii w Szczecinie świętowała 70-lecie swego istnienia, usłyszeliśmy premierowy utwór Quincy Jonesa. Ten wybitny aranżer, producent i kompozytor stworzył specjalnie dla szczecińskiej instytucji 8-minutowe dzieło o tytule „Kosmos”. To było dobre preludium do tego, co wydarzyło się wczoraj. Szczecińscy filharmonicy pod dyrekcją Julesa Buckleya, zaprezentowali ponad 2-godzinny program, złożony ze znanych utworów mistrza, a towarzyszyli im znakomici (głównie brytyjscy i polscy) muzycy jazzowi. Był to jedyny taki występ w Polsce!
Świetny, filmowy początek
Pierwszym wirtuozem, który pokazał swoje umiejętności był Paweł Tomaszewski. Pianista zagrał efektowne solo na organach Hammonda w kompozycji ”Call Me Mister Tibbs", z filmu o tym tytule z udziałem Sydneya Poitera i to niewątpliwie był ciekawy wstęp do dalszych punktów programu. Podczas koncertu usłyszeliśmy w sumie kilkanaście utworów skomponowanych lub wyprodukowanych przez Jonesa, a kolejnymi asami w talii muzycznych znakomitości byli pianista Alfredo Rodriguez i perkusjonalista Pedrito Martinez, którzy z towarzyszeniem orkiestry wykonali „Meteorite”. Obaj są perfekcyjni technicznie, potrafią zagrać bardzo ekspresyjnie i to zdecydowanie odczuliśmy w tym fragmencie...
Laureat Grammy w utworze Jacksona
Jeżeli jednak komuś wydawało się, że już większych (od tych) emocji nie będzie, absolutnie się mylił. Kiedy na scenę wszedł, a właściwie wbiegł Jacob Collier temperatura na sali znacznie się podniosła. Ten 25-letni wokalista, multiinstrumentalista, aranżer i kompozytor pochodzący z Londynu, uhonorowany już dwiema nagrodami Grammy, od razu zaczął dyrygować publicznością, tworząc z niej sprawny, wielogłosowy chór, a kiedy zasiadł przy fortepianie zagrał i zaśpiewał słynny utwór Michaela Jacksona „Human Nature”, pokazał, że to co nim mówią zachwyceni krytycy, to nie są opinie przesadzone.
Kolejne hitowe niespodzianki
To był jeden z gorętszych momentów całego wydarzenia, a po chwili zabrzmiał kolejny hit, znany chyba każdemu - „Soul Bossa Nova”. Wieczór trwał, a muzycy co chwila zaskakiwali nas utworami, które wybrali z dorobku Jonesa. W “Betcha Wouldn’t Hurt Me” zaktywizował się pięcioosobowy chórek, w którym prym wiodła Yula Malinga (znana choćby ze współpracy z zespołem Basement Jaxx), ale niemniej ważna w tym gronie była też „nasza” Jola Szczepanik. Poza tym usłyszeliśmy ”Everything Must Change” w wykonaniu Eli Teplina, cenionego autora piosenek i wokalisty. Muzyk udowodnił, że także fortepianowymi pasażami potrafi zaimponować, a kilkanaście minut później przypomniał jeszcze numer „Just Once” z dorobku Jamesa Ingrama, więc na pewno został przez widzów dobrze zapamiętany...
Powrót Jacoba i muzyczna korrida
Ulubieniec publiczności, Jacob Collier, wracał jeszcze na scenę kilka razy. Zagrał własny utwór „In The Early Morning” (z płyty „In My Room”) oraz w finale wraz z pozostałymi muzykami zaserwował nam wydłużoną, rozimprowizowaną wersję „Let The Good Times Roll”! Jeżeli dodam jeszcze, że w międzyczasie otrzymaliśmy tak apetyczne kawałki jak “Rock With You” i „Thriller” (dwa megahity Michaela Jacksona), „Give Me The Night” George`a Bensona czy słynny szlagier „Ai No Corrida” z albumu „Dude” Jonesa, to już będzie wiadomo jak bardzo trudno było zachować pozycję siedzącą przy takich dźwiękach. Widzowie najpierw pojedynczo, a potem coraz liczniej, wstawali ze swych foteli i kołysali się w rytm swingujących motywów, nucąc refreny, a nawet wymachując różnymi częściami garderoby...
Mocna sekcja rytmiczna i swing
Warto dodać, że oprócz wymienionych już muzyków silnym i niezwykle istotnym „elementem” wielkiej orkiestry Stars for Quincy Jones była polska sekcja rytmiczna, co pokreślił Buckley, który pod koniec wieczoru przedstawił wszystkich jej członków, szczególnie chwaląc dokonania Roberta Kubiszyna, grającego na basie. Kto zatem był tego dnia na widowni Filharmonii (a dojechali też do nas m.in. Adam Sztaba i Natalia Kukulska) mógł się przekonać, że także w Europie można zagrać te, tak bardzo amerykańskie, swingujace, klasyki jazzu, w znakomitym stylu. Ciekawe co powiedziałby na temat tych wykonań sam Quincy?
Komentarze
3