W tym roku przypada 46 rocznica katastrofy tramwajowej na ul. Wyszaka. Zginęło 15 osób, dalszych 150 zostało rannych. Nie był to pierwszy wypadek w tym miejscu. Nie ma też żadnej tablicy upamiętniającej to wydarzenie.
W połowie lat 60-tych linia nr 6 swój bieg rozpoczynała na Gocławiu, a dokładniej na mijance końcowej przy skrzyżowaniu ulic Lipowej i Koszalińskiej i biegła tak jak dziś, do ul. Dworcowej. W drodze powrotnej wspinała się do góry, do Bramy Portowej i na placu Żołnierza Polskiego skręcała w prawo. Dziś tramwaje skręcają w lewo, mijając zabytkową Bramę Królewską, a wówczas jechały prosto, by dotrzeć do stóp Wałów Chrobrego. Dalej „szóstka” wracała do Gocławia, jak dziś.
 
Nie był to pierwszy wypadek
 
W latach powojennych weszły w życie przepisy zabraniające budowy torowisk na zbyt stromych zjazdach. Nie dotyczyło to jednak dotychczas eksploatowanych linii. Takim stromym zjazdem była właśnie ul. Wyszaka. Kilka lat wcześniej zamknięto zjazd na ul. Dworcowej, lecz było to skutkiem uruchomienia trasy na ul. Wyszyńskiego.
Pierwszy zanotowany wypadek tramwajowy wydarzył się tutaj 11 stycznia 1927 roku. Zawiniło pęknięcie szyny, wskutek czego tramwaj stanął w poprzek ulicy. 22 października 1963 roku doszło do kolejnego wykolejenia. Około godziny 20.30 wykoleiła się „szóstka”, która przewróciła się na zakręcie na wysokości „Domu Marynarza”. Ranne były 32 osoby. Podobne wypadki zdarzały się również w innych miastach Polski, jak na przykład w Wałbrzychu.
 
Ławki i koła na trawniku
 
7 grudnia 1967 roku o godzinie 6.35 na stromym zjeździe nieistniejącej już dziś ulicy Wyszaka wydarzyła się największa katastrofa z udziałem tramwaju w Polsce. Skład złożony z wagonów silnikowego 4N1 i dwóch przedwojennych doczep typu Niesky, które charakteryzowały się drzwiami w środku, wiózł około 500 osób. Na wysokości kościoła pw. Św. Piotra i Pawła pociąg zaczął nabierać prędkości. Mimo starań motorniczej i konduktorek pojazdu nie dało się już zahamować. Pojawił się ogień. 
Pasażerowie wyskakiwali w biegu z tramwaju. Podróż zakończyła się na zakręcie w nieistniejącą dziś ul. Syreny. Pierwszy wagon wypadł z szyn i przewrócił się na bok przygniatając ludzi. Środkowy wagon uderzył w słup trakcyjny, przewrócił się i złamał na pół. Trzeci ocalał, jedynie lekko się przechylił. Wielkie wrażenie robiły leżące na trawniku drewniane siedzenia i osie kół.
 
Koniec z winogronami
 
Na miejsce przyjechał dźwig należący do Miejskiego Przedsiębiorstwa Komunikacyjnego. Podczas  próby podniesienia wozu silnikowego lina urwała się i tramwaj upadł na leżących rannych. Do akcji został wezwany drugi dźwig o większej mocy. W wyniku wypadku 7 osób zginęło na miejscu, dalszych 8 w szpitalach, około 150 osób odniosło rany.
Po wypadku zawieszono ruch na ul. Wyszaka, szyny były widoczne jeszcze na początku lat 70 – tych. Zabroniono też łączenia składów tramwajowych w trzy wagony. Oprócz tego zarządzono zainstalowanie we wszystkich wagonach hamulców szynowych i elektrycznego systemu otwierania i zamykania drzwi przez motorniczego. Miało to zapobiegać zjawisku nazywanego :winogronami”.
 
Nie ma już śladu
 
Dzień po wypadku do Szczecina przyjechała specjalna komisja z Ministerstwa Gospodarki Komunalnej. Ustalono, że przyczyną wypadku było przepalenie się połączeń elektromagnetycznych między silnikami. Dlatego tramwaj nie mógł hamować. Nikt z pracowników nie został obwiniony za spowodowanie wypadku.
O Katastrofie tramwajowej na ul. Wyszaka wciąż pozostaje żywa pamięć, mimo to w miejscu tragedii nie ma żadnej tablicy upamiętniającej to wydarzenie.