Kiedy pojawiły się pierwsze informacje o tym, że Scott Henderson, Jeff Berlin i Dennis Chambers wystąpią na scenie Free Blues Clubu wśród znawców jazzu i praktykujących gitarzystów niemal zawrzało. 31 października słowo stało się muzyką, bo wtedy właśnie Super Trio zagrało w naszym mieście.

Punktualnie o dwudziestej pierwszej swój występ rozpoczęła grupa supportująca Amerykanów to znaczy Favour -  trio założone przez Andrzeja Malcherka. Oprócz lidera  zespół  tworzą  Bartosz Jurgiel – (bas) i Tomek Nawrocki  (perkusja). Mieli do dyspozycji pół godziny i bardzo dobrze je wykorzystali, prezentując kilka swoich kompozycji. Ponieważ grupa ta  wykonuje muzykę fusion, ten przekaz był bardzo odpowiednim wprowadzeniem do dalszych wydarzeń i nawet „Morfeusz” wykonany na koniec nie zdołał uśpić czujności widzów, którzy wypełnili klub do ostatniego miejsca.

Scott Henderson już dwukrotnie w preszłości odwiedził Szczecin, ale grający na basie Jeff Berlin i perkusista Dennis Chambers to muzycy, którzy jeszcze u nas nie byli. Można by długo wymieniać nazwiska sław, z którymi współpracowali do tej pory, ale najistotniejsze jest to jak grają aktualnie. Już pierwsze dźwięki przekonały chyba wszystkich, że to wielkiego formatu muzycy. Co ciekawe rolę „mówcy” przyjął Jeff Berlin, który już po dwóch kompozycjach stwierdził, że choć zagrali wspólnie kilkanaście koncertów w ostatnim czasie (głownie we Włoszech i na Bałkanach) to w żadnym klubie nie było tak dobrego dźwięku jak we Free Blues Clubie.  Trio zagrało wiele dobrze  znanych standardów jazzowych takich jak „”Fee-Fi-Fo-Fum” Wayne`a Shortera, „Actual Proof” Herbie Hancocka, „The Chicken” Jaco Pastoriusa.  

Oczywiście  pierwotne tematy były tylko pretekstem dla tych trzech panów  do tego by łamać rytmikę, wprowadzać  skomplikowane i  nieszablonowe rozwiązania brzmieniowe odchodząc czasem od jazzu w stronę innych stylistyk ze wskazaniem na czysty blues. Te frapujące popisy euforycznie przyjmowane były przez słuchaczy, którzy komentowali swoje wrażeniami takimi słowami jak „doskonały”, „nieprawdopodobny” itp. Nawet jeśli nie wszyscy potrafili przeniknąć koncepcję poszczególnych sekwencji, to niewątpliwie samo brzmienie i jakość dźwięku,  wprawiały na pewno w zachwyt. Kilka minut wytchnienia od wyrafinowanych idei zaoferował widzom Jeff Berlin, który sam wykonał obszerne fragmenty piosenki „Tears In Heaven” Erica Claptona. Oczywiście jednak ta wersja nie była całkiem  lekkostrawna... W sumie był to bardzo intensywny, eklektyczny występ, a  zakończony został imponującym jazz-rockowym medlejem, w którym muzycy cytowali m.in. twórczość Milesa Davisa.

Po koncercie można było porozmawiać z Jeffem i Scottem, kupić płyty, wykonać pamiątkowe fotki czy też otrzymać autografy. . Choć było już po północy, kiedy odłożyli instrumenty, to klub pustoszał bardzo powoli, a atmosfera dużego wydarzenia trwała w nim jeszcze przez dłuższy czas.