Druga i zarazem ostania część wywiadu z Władysławem Sikorą. Kontynuujemy rozmowę o rzeczach mniej i bardziej istotnych.

Jaki ma Pan stosunek do fabrycznego produkowania żartów w odniesieniu przede wszystkim do telewizji, gdzie artysta jest zmuszony do cotygodniowego wymyślania nowych żartów do swojego programu?

To ma dobre i złe strony. Dla przykładu Góralowi [red. : Robert Górski], który pisywał Tygodnik Moralnego Niepokoju, to wyraźnie pomogło. On potrafi bardzo lekko coś stworzyć i ma parę tak dynamicznych i atrakcyjnych tekstów, że podejrzewam, iż bez napięcia szybkiego pisania, mógłby tego nie osiągnąć. Natomiast przy tego rodzaju szybkim pisaniu jest duże ryzyko, że teksty zaczną być po prostu schematyczne a przez to nieciekawe. Zresztą osobiście dość krytycznie podchodzę w tej chwili do kabaretu medialno- estradowego. Żarty tam są spłaszczone i pozbawione finezji!

 

To może teraz coś z zupełnie innej beczki- czy to widz kształtuje kabaret czy to kabaret kształtuje widza?

Zachodzi tu obopólne kształtowanie, choć twierdzę, że kabaret nie tyle kształtuje widownię, co ją selekcjonuje. Ze sceny nie można człowieka ukształtować. Jednemu się podoba i wtedy wróci ze znajomymi, drugiemu się nie podoba i już więcej nie przyjdzie. Za którymś razem na widowni będą wszyscy ci , którym się dany kabaret podoba- komu odpowiada wyznaczony przez niego kierunek.

 

Podobno kabaret przez duże k to taki, który nie dotyczy spraw aktualnych, a dobry skecz to taki, który będzie śmieszny zarówno za 5, 10 jak i 30 czy 50 lat, niezależnie od sytuacji politycznej i społecznej? Jak w odniesieniu do tego ma się np. stand- up, który dotyczy tylko spraw bieżących?

Wcale nie uważam, by publicystyka nie miała w kabarecie racji bytu. Akurat ja jej unikam, co nie znaczy, że dobrze robiona publicystyka jest wyklęta albo zła. Ponadto stand –up uprawia nie tylko publicystykę polityczno- wydarzeniową, ale raczej społeczną a relacje międzyludzkie są długotrwałe.

 

A jaki jest pana generalny stosunek do stand – up’ u jako formy kabaretu?

Wczoraj odbyłem dyskusję z Abelardem [red. : Abelard Giza] o tym, że stand – up idzie drogą tylko nerwu na coś i sarkazmu. Mam wrażenie, że używa tylko tych dwóch emocji z wyłączeniem innych. Jeżeli to ma być szczera rozmowa i dzielenie się z widownią sprawami, które ich dotyczą, to dlaczego tylko w sposób złośliwie- sarkastycznie- wkurzony? Czemu nie mogą się z czegoś cieszyć? Nie mogą się czymś zasmucić? Z uwagi na to stand-up wydaje się być wąski i bez względu na temat- podobny w formie.

 

Potrafi Pan dzielić się szczerze krytyką z jej adresatem i na pewno Pana słowa trafiają do niego bardziej, niż krytyka ze strony dziennikarza …

Chyba tak nie jest - wiem to po sobie [śmiech]. Dla przykładu - mógłby do mnie przyjść sam Przybora, który był człowiekiem niezwykle wysokiej kultury, ale gdyby powiedział coś niezgodnego z moim myśleniem i z moim postrzeganiem sztuki to nie obroniłby go jego cały dorobek.

 

A z jaką reakcją spotyka się Pan w czasie takich rozmów? Czy skrytykowani próbują się tłumaczyć i przekonać do swoich racji ?

To jest akurat najgorszy sposób reagowania! Ja mówię za siebie i nikt mnie nie przekona, więc po co w ogóle próbować? Odnośnie krytyki to uważam, że młodzi popełniają duży błąd wdrażając bezrefleksyjnie zastrzeżenia jury albo autorytetów- powinni to przepuścić przez siebie. Każdą uwagę trzeba przemyśleć i jeżeli nie stanie się ona własną opinią wówczas nie należy brać jej do serca.

 

Znając warsztat i teorię, czy potrafi Pan jeszcze śmiać się z kabaretu?

Tak, z tym że po tylu latach mam specyficzne podejście. Jeżeli ze sceny bije szczerość, to dużo łatwiej jest mi się bawić. Na Liquidmime na PAC E wpadłem w taki stan. Którymś z kolei numerem przekonali mnie na tyle, że poczułem się bezpiecznie i wszedłem w występ zupełnie głęboko i bawiłem się tak jak zwykły widz. Czasami bywało, że śmiałem się sam na całej sali. Natomiast jak widzę jakiekolwiek próby cwaniactwa to bywa, że się nie bawię nawet na dobrych żartach.

 

Zatrzymajmy się na chwile przy PACE i innych przeglądach. Czy konkursy jako część przeglądów są w ogóle potrzebne?

Są potrzebne dla weryfikacji młodych, którzy chcą się spróbować i porównać do innych kabaretów. Jednak nie w pełni pochwalam objeżdżanie wielu różnych przeglądów - nie trzeba występować na każdym festiwalu w Polsce by dowiedzieć się, jak dobrzy jesteśmy w porównaniu do innych.

 

Czy woli Pan jeździć na mniejsze przeglądy czy na te bardziej znane jak PAKA?

Na zupełnie krzakowe to nie bardzo. Natomiast na te troszkę dojrzalsze już tak. Na PACE jestem jedyną osobą, która ma komplet obecności więc pojawiam się tam co najmniej z przyzwyczajenia. Na Szpaku lubię być. Tu jest atmosfera, która przypomina mi Zieloną Górę. Wszyscy są pootwierani i dlatego lubię tutaj przyjeżdżać.

 

Szpak wciąż się rozwija, wzrasta jego popularność. Jak ocenia Pan kierunek w jakim Szpak podąża?

Dobrze postrzegam Szpaka – wszystko podąża we właściwym kierunku. Oprócz samych występów odbywa się wiele ciekawostek z zakresu kabaretu: kabareton fighter'ski, stand- up czy pokaz warsztatowy. Szpak nie jest więc tylko odtworzeniem stanu na dziś, ale kreuje nowe sytuacje i zdarzenia - i to jest bardzo dobry kierunek!

 

Rozmawiali:

Aleksandra Znamierowska

Piotr Machyński