Oryginalny tytuł: "Words and pictures" dobrze odzwierciedla temat tego komediodramatu. Polskie tłumaczenie, czyli "Wypisz, wymaluj... miłość", choć dowodzi niewątpliwej sprawności copywritera, może wielu odbiorców zniechęcić do obejrzenia tego dzieła.Tymczasem, zwłaszcza fanki Clive`a Owena, mogą być usatysfakcjonowane tym obrazem, który aktualnie jest do obejrzenia m.in. w szczecińskim Multikinie.
Owen kreuje w tym filmie postać nauczyciela angielskiego, który pogrąża się w alkoholowym nałogu. Jack jest co prawda lubiany przez swych uczniów za swe błyskotliwe komentarze i kreatywne podejście do metod edukacji, ale ten status, to tylko blade odbicie tego, czego oczekiwał od życia. Usiłuje zapomnieć o niespełnionych ambicjach pisarskich i rodzinnych problemach, mocno popijając w domowym zaciszu, ale niestety także w miejscach publicznych. Kiedy zatem jego etat w liceum wisi już na włosku, w szkole zjawiają się trzej nowei nauczyciele. Wśród nich jest Dina, która ma uczyć plastyki. Ona też przechodzi kryzys twórczy, ale wynika on z dolegliwośći fizycznych (choruje na gościec). Oboje zatem stają się sobie bliscy choć pierwsze próby wciągnięcia pani Delsanto w dialog (za pomocą gry w wymyślanie ośmiosylabowych słów) są nieudane...
Wątek romansowy nie jest jednak zbyt mocną stroną tego filmu. Bardziej wartościowy jest zdecydowanie konfrontacja między obrazami i słowami, którą toczą ze sobą Jack i Dina, za pośrednictwem uczniów. On próbuje w nastolatkach wzbudzić szacunek wobec piękna literatury, podsuwając im Updike`a i Whitmana, ona zaś stara się skłonić ich do wyrażania siebie przy użyciu malarskich narzędzi. Wyrażania bardziej odważnego i zdecydowanego - na przekór standardom i fałszywej poprawności. W "Wypisz, wymaluj..." wciąż powraca fraza, że "jeden obraz może powiedzieć więcej niż tysiąc słów", a bohaterowie filmu usiłują znaleźć argumenty podważające tę tezę lub uzasadniające ją.
Ów spór "napędza" akcję tego, trochę zbyt długiego, filmu, ale uczuciowe manewry Jacka i Diny na tym tle, prezentują się nieco irracjonalnie. Wydaje się, że tylko więż duchowa obojga jest czytelna i uzasadniona. Kiedy flirt przeradza się w coś wiecej, każdy widz dostrzeże chyba iluzoryczność tego związku.
Fred Schepisi, który jest reżyserem tego dzieła, to twórca bardzo doświadczony. Ma na koncie tytuły, które reprezentują kino obyczajowe, komedie i filmy sensacyjne. Te najbardziej znane to "Empire Falls" czy "Lemur zwany Rollo". Jego nazwisko chyba jednak nie zapisało się zbyt mocno w szerszej świadomości. "Wypisz, wymaluj...miłość" tej sytuacji raczej nie zmieni, bo szablonowe sekwencje finałowe, zdecydowanie obniżają poziom tego filmu. Warto jednak, mimo wszystko, zobaczyć co nowego mają do zaproponowania amerykańscy belfrowie, próbujący ratować młodzież przed efektowną nijakością współczesności.
Komentarze
0