Martin Scorsese sportetował już w swoich fabułach takich gigantów jak awiator Howard Hughes, bokser Jake La Motta czy komik Jerry Langford. Teraz postanowił zająć się postacią ze świata biznesu. "Wilk z Wall Street" to trzygodzinna, filmowa opowieść o brawurowej karierze maklera Jordana Belforta. Można było zobaczyć ją przedpremierowo m.in. w Multikinie.
W głównej roli widzimy Leonarda Di Caprio, który począwszy od "Gangów Nowego Jorku" sprzed dziesięciu lat, stał się praktycznie etatowym aktorem Scorsese. Kreując postać Belforta, wykazał się umiejętnościami, które chyba wreszcie zapewnią mu upragnioną statuetkę Oscara, Stworzył na ekranie człowieka bardzo ambitnego, bezwzględnego, nie wahającego się rzucić wyzwania FBI, by utrzymać swą pozycję i nie poddającego się żadnym kompromisom.
 
 
Jego pierwszy dzień, po zdaniu egzaminu na maklera w Wall Street, okazał się porażką. Właśnie wtedy giełda odnotowała największy spadek w swej historii (od 1929 roku) i aspiracje młodego wilczka, żądnego sukcesu i prestiżu, rozwiały się. Nasz bohater musi szukać pracy i wydaje się, że porzuci branżę, która przeżywa recesję. Jego żona znajduje jednak ogłoszenie o firmie brokreskiej, która zajmuje się sprzedażą tzw. akcji groszowych małych spółek i zakładów. To tam Jordan zaczyna się rozwijać, pokazując swym nowym kolegom, że nawet w tak ograniczonej działalności, można nieźle zarobić.  Wszelkie bariery znikają gdy potrafisz naiwniakowi po drugiej stronie telefonu wmówić, że jego inwestycja to zapewniony, duży zysk.
 
Belfort jest tak kreatywnym  sprzedawcą akcji, że interes się rozkręca i oczywiście decyduje się założyć własną firmę wraz z przyjaciółmi z dzielnicy.  Nie mają doświadczenia i wykształcenia, ale szybko się uczą i naśladują metody Jordana. Firma Stratton Oakmont, którą założył Jordan zaczęła generować takie zyski, że jak mówi nasz bohater w jednej ze scen łóżkowych: "pieniędzy mieliśmy dosłownie od zajebania"  Oczywiście on wie, co z taką kasą zrobić. Po godzinach, a nawet w trakcie pracy Belfort i jego koledzy urządzają sobie kokainowo-erotyczne imprezy, często finansowane z funduszu reprezentacyjnego firmy. Najwierniejszym kompanem Jordana we wszelkich poczynaniach, jest Donnie(Jonah Hill), nieco impulsywny i prostacki w zachowaniu, ale też bardzo pomysłowy w wynajdywaniu kolejnych odjazdowych substancji. 
 
Po jednej z takich zabaw i zażyciu legendarnych tabletek Lemons, obaj panowie nieomal przenoszą się na tamten świat... Jadnak Belfort zdaje się być niezniszczalny i wynajduje wciąż nowe sposoby by generować jeszcze większe zyski, a pieniądze lokować bezpiecznie w genewskim banku. Jego wiara we własne możliwości jest bardzo mocna. To wcielenie amerykańskiego snu, człowiek, który nie odziedziczył swej fortuny, ale niemalże od zera ją sam stworzył. Chociaż nie posługiwał się uczciwymi środkami, to zdaje mu się, że zasłużył na to, co dał mu los i nikt nie jest w stanie odebrać mu tego, co osiągnął. Poza tym wzmacnia swą samoocenę pomagając innym(patrz: bardzo dobra scena, w której opowiada jak przyjął do pracy Kimmie).   
 
Scorsese po raz kolejny zatem ukazuje człowieka, który przekracza siebie, który w dążeniu do sukcesu jest zdolny do wszystkiego, a kiedy jest na szczycie nie potrafi się zatrzymać. Chce jeszcze więcej i nie obawia się, że passa kiedyś się skończy. Jak mówi jedna z bohaterek, (pomagająca mu szmuglować pieniądze do Szwajcarii) - "ryzyko odmładza". 
 
Do atutów tego monumentalnego obrazu należy na pewno montaż, sooundtrack złożony z rockowych szlagierów i muzyki Howarde`a Shore oraz kilka pozostałych kreacji. W epizodycznej, ale jakże efektownej roli pojawia się w filmie Matthew McConaughey czyli Mark Hanna, pierwszy mentor Belforta, a wyróżnić można także Jeana Dujardina (znanego z "Artysty") jako błyskotliwego, choć trochę pechowego,  bakniera.
 
Przez część krytyków "Wilk z Wall Street" został uznany za film na miarę "Chłopców z ferajny" i rzeczywiście jest skrojony z podobnym mu rozmachem, ale zdecydowanie jest  bardziej komediowy (głównie dzięki Jonahowi Hillowi, który też zasłużył sobie na nominację od Akademii, ale także P.J. Byrne`owi czyli "Pełzaczowi")...