„Wielki Gatsby” był już kilkakrotnie przenoszony na ekran. Od kilku dni możemy zobaczyć w Multikinie najnowszą adaptację filmową tej słynnej powieści Scotta Fitzgeralda. Na pewno nie najlepszą z dotychczasowych, ale z pewnością godną uwagi.
Jej reżyserem jest Australijczyk, Baz Luhrmanna, twórca takich dzieł jak „Moulin Rouge” czy „Romeo + Juliett”. Jego filmy cechuje teatralność oraz ekspansywna kolorystyka i te elementy są także obecne w tej produkcji. Fabuła dotyczy początku lat 20. XX wieku, , kiedy w Nowym Jorku i jego okolicach trwał gospodarczy boom, powstawały giełdowe fortuny i realizowane były bardzo śmiałe pomysły. Na tym tle kwitło życie towarzyskie, ograniczone nieco z powodu prohibicji, bogacili się gangsterzy, a zasady moralne uległy zachwianiu. Wydarzenia z tego czasu poznajemy dzięki opowieści Nicka Carrawaya (w tej roli Tobey Maguire), który jest ambitnym scenarzystą, zarabiającym na chleb jako makler. Sam siebie nazywa strażnikiem cudzych sekretów, a mieszka w małym domku w East Egg, ale jego sąsiadem jest tajemniczy Gatsby (Leonardo DiCaprio) - milioner, wydający wielkie sumy pieniędzy na wystawne przyjęcia, i spektakularne atrakcje. Zaprasza na nie nowojorskich celebrytów i wszystkich znaczących obywateli miasta, ale tak naprawdę zależy przede wszystkim na Daisy (Carey Mulligan), która obecnie nosi nazwisko Buchanan, a kiedyś miała być żoną Gatsby`ego...
"Wielki Gatsby" w wydaniu australijskim (był kręcony w Sydney oraz Górach Błękitnych) jest efektownym spektaklem. Wiele scen (np. party w rezydencji Gatsby`ego czy jego spotkanie z Daisy w domku Nicka) aż błyszczy od ładnych ujęć i kolorów. Także muzyka jest bardzo precyzyjnie ułożona. Na soundtracku usłyszymy takich wykonawców jak U2, Sia, The XX, Jay Z, Florence + The Machine , a wybijającym się tematem jest utwór Lany Del Rey wykonała - Young & Beautiful - melancholijny komentarz do tego, co widzimy na ekranie. Dzięki wprowadzeniu takich dźwięków, intensywnie towarzyszących wielu scenom film staje się współczesną stylizacją. Czy jednak te walory wystarczą by film nas zainteresował ?
Gra aktorów pozostawia pewne wątpliwości. Wyróżniłbym Jasona Clarke`a jako Wilsona oraz znanego z „Królestwa Zwierząt” czy „Wroga numer jeden” Joela Edgertona (w roli męża Daisy) , który moim zdaniem stworzył interesującą kreację, ale odtwórcy głównych ról nie do końca przekonywają. Film jest na pewno lepszy niż adaptacja z 2001 roku (w reżyserii Roberta Markowitza). Dramat człowieka pragnącego za wszelką cenę zyskać status osoby z klasy wyższej oraz odzyskać utraconą miłość, został przedstawiony dość sugestywnie. Także melodramatyczy finał i pożegnalne słowa wypowiadane przez narratora, to sekwencje sprawnie zrealizowane. Jednak według mnie adaptacja Claytona z 1974 roku jest bardziej precyzyjna w psychologicznej konstrukcji poszczególnych postaci. Mniej w niej popisów, a więcej treści.
Komentarze
0