Nowy film Małgośki Szumowskiej „W imię” został doceniony na festiwalu w Berlinie i niedawno także w Gdyni. Jego największą zaletą jest bardzo dobra kreacja Andrzeja Chyry, a film od kilku dni można zobaczyć m.in. w szczecińskim Multikinie.

Reżyserka tego dzieła znana jest z tego, że podejmuje tematy trudne, dyskusyjne, nie wahając się wyrazić własnego zdania, zazwyczaj odbiegającego od powszechnych przekonań. Tym razem widzimy na ekranie historię księdza, który jest ciągle przenoszony przez zwierzchników z jednej parafii do drugiej. Choć powołanie odkrył w sobie późno (zaczął chodzić do kościoła po raz pierwszy w wieku 21 lat), to w roli księdza sprawdził się i stał się autorytetem dla wiernych i dla młodzieży, z którą pracował. Jak mówi w jednej ze scen biskup (w tej roli Olgierd Łukaszewicz) „efekty jego pracy przeszły najśmielsze oczekiwania”. Wydaje się więc , że jest właściwym człowiekiem na właściwym miejscu, a jednak tak nie jest. Adam ulega bowiem pokusie niedozwolonych kontaktów cielesnych. Stara się z tym walczyć, ale jedyna broń, która jest w jego zasięgu, to alkohol...

Widz zapamięta z tego filmu chyba przede wszystkim sceny o największym ładunku emocjonalnym. Symboliczna sekwencja w której Adam uczy pływać swego „ulubieńca” Szczepana, rozmowa z siostrą, która przebywa w Toronto, (za pomocą skype`a), podczas której on wylewa swój żal na los czy też obraz procesji, podążającej wiejską drogą. Adam ze strapioną, naznaczoną cierpieniem twarzą przewodzi wiernym, których będzie musiał niedługo porzucić... Czy to jednak wystarczy by uznać film za wartościowy ?

Niewątpliwie realizatorzy wykazali się sprawnością warsztatową Widzimy na ekranie doskonale zmontowane, panoramiczne ujęcia mazurskich krajobrazów, a muzyczna oprawa (dzieło Paweł Mykietyna i Adama Walickiego) precyzyjnie dopełnia całość. Jednak scenariusz „W imię” nie jest tak dobry. Szumowska posługuje się niedopowiedzeniami, ukrywa przed widzem niektóre informacje, starając się by obrazy zyskały wymiar uniwersalny, wykraczając poza doraźny, publicystyczny wymiar. Częściowo jej się to udaje bo metafory, które umieszcza w filmie połączone z dużą dawką środowiskowych obserwacji (w ośrodku trudnej młodzieży prowadzonym przez kościół) można uznać za "aktywa" tego obrazu. Jednak w warstwie dramaturgicznej, druga część filmu, budzi wątpliwości. Nagromadzenie istotnych wydarzeń w kilku minutach finału, burzy rytm całości. Mam wrażenie, że film zyskałby znacznie, gdyby zrezygnowano z niektórych scen, które właśnie na końcu widzimy.  

Jeśli chodzi o obsadę, to pozostali aktorzy (może za wyjątkiem Łukasza Simlata jako Michała) są tylko tłem dla wyrazistej, mocnej postaci Adama, stworzonej przez Chyrę. Zasłużenie otrzymał on nagrodę za najlepszą rolę męską na ostatnim festiwalu filmów polskich w Gdyni.