Walizka z 50 milionami koron, brat Einsteina i taniec z generałem Franko, to tylko niektóre motywy, obecne w tym filmie. "Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął" ma szansę stać się najbardziej dochodową szwedzką produkcją kinową. Od kilku dni możemy tę czarną komedię zobaczyć m.in. w szczecińskim Multikinie.

Allan Karlsson (w tej roli Robert Gustafsson) po wybuchowej akcji odwetu na lisie (który zamordował mu kota), trafia do domu spokojnej starości. Właśnie ma świętować swoje setne urodziny i personel ośrodka stara się przygotować wzruszającą uroczystość jak najlepiej. Mężczyzna decyduje się jednak celebrować ten dzień po swojemu. Opuszcza niepostrzeżenie swój "hotel", a kiedy w jego ręce trafia walizka wypełniona pieniędzmi, znów wpada w wir przygód, podobnych do tych, jakie przytrafiały mu się w młodości.

 

Film Felixa Herngrena powstał na podstawie książki Jonasa Jonassona i tak jak ona rozgrywany jest na dwóch planach czasowych. Współczesne zdarzenia są urozmaicone wspomnieniami z barwnej biografii Allana. Od pierwszych lat lubił wybuchy i już jako dziecko umieszczony został w szpitalu psychiatrycznym, gdy eksplozja, którą spowodował, efektownie zgładziła przypadkowego człowieka. Póżniej pracował w fabryce armat, a kiedy przeniósł się do Ameryki, doradzał Oppenheimerowi, wszedł w komitywę z Harrym Trumanem i poznał w dość niezwykłych okolicznościach brata Alberta Einsteina - Herberta. To ostatnie spotkanie przytrafiło mu się już w sowieckiej Rosji. Nic więc dziwnego, że człowiek o tak bogatym cv, nie chciał być potulnym, uległym staruszkiem, w jednostajnej rutynie dożywającym ostatnich lat.

Po udanej ucieczce z ośrodka, poznaje zawiadowcę nieczynnej stacji, pewnego "prawie wykształconego" sprzedawcę i właścicielkę słonia. W ich towarzystwie zaszywa się na szwedzkiej prowincji by udaremnić akcję poszukiwawczą podjętą przez policję i gang "Never Again", który zamierza odebrać mu walizkę.

Film jest porównywany do "Forresta Gumpa", ale jest to bardziej reklamowy zabieg niż stwierdzenie rzeczywistego podobieństwa. Niemniej jednak łatwość z jaką Allan, odnajduje się w miejscach, w których podejmowane są najważniejsze decyzje polityczne, wśród ludzi, którzy zmieniają losy świata, faktycznie kojarzy się z ekranizacją powieści Winstona Grooma.

Zaletą "Stulatka..." jest niewątpliwie to, że nie jest przeładowany sentencjami, które mogłyby spełniać rolę recept na ciekawe, satysfakcjonujące życie. Allan wydaje się być raczej człowiekiem, przyjmującym ze spokojem, to co mu los przynosi, prowokującym pewne sytuacje, ale nie buntującym się nadmiernie przeciw nurtowi, który go niesie. Nie zawsze otrzymuje nagrody i przywileje, bywa też nawet więźniem, ale ogólny bilans jest jednak pozytywny. To kolejny film, który pokazuje także, że w każdym wieku mamy szansę na to, by realizować nawet najbardziej szalone zamierzenia. Jeśli z humorem i dystansem potraktujemy, także te bolesne doświadczenia, to życie może dać nam znacznie więcej niż, moglibyśmy oczekiwać...