12 września minęła 92. rocznica urodzin Stanisława Lema. W ramach cyklu „Kocham Kino” tego właśnie dnia na przedpremierowych pokazach, można było zobaczyć film Ariego Folmana „Kongres” zrealizowany na motywach książki tego pisarza. Seans w szczecińskim Multikinie, był jedynym pokazem filmu w naszym mieście, a kolejne zapewne odbędą się już w kinach studyjnych.
 
„Kongres futurologiczny” powstał w  1970 roku i choć często jest określany jako opowiadanie, to owe 120-stronicowe dzieło słuszniej jest raczej nazwać mikro-powieścią. Tym bardziej, że fabularna struktura utkana jest z wielu wątków, a Lem posługuje się różnymi technikami narracyjnymi (w tekście są m.in. fragmenty dziennika Ijiona Tichy`ego) Wizja  świata przyszłości skomponowanego z chemicznej iluzji, która została ukazana w „Kongresie...  w którym ludzie są zastępowani przez swoje zeskanowane imitacje, czytana wówczas była odległa i trudna do wyobrażenia.
 
To świat, w którym „Ilość ludzi robiących coś realnego leci na łeb na szyję. Kompozytorzy biorą honoraria, dają zleceniodawcom  łapówki, a publiczności, przychodzącej do filharmonii, podsuwa się pod nos melotropinę koncertazolową”, ale oprócz barwnych i pełnych humorów opisów takiej zmodyfikowanej rzeczywistości Lem umieszcza między wierszami kwestie bardziej doniosłe i inspirujące do filozoficznych rozważań. Przede wszystkim stawia pytanie czy  dążenie  do poznania prawdy, jest celem nadrzędnym, któremu należy poświęcić wszystkie siły (nawet wówczas gdy efekt może być przerażający i „dewastujący”)  czy też lepiej pozostawać w bezpiecznej  nieświadomości, korzystając z udogodnień nowoczesnej technologii,  nie obawiając się o przyszłość.
 
Ari Folman, reżyser wsławiony realizacją filmu „Walc z Baszirem”, wybrał tylko pewne motywy z książki Lema. W scenariuszu, który napisał film został podzielony na dwie części. W  pierwszej  (fabularnej)   aktorka Robin Wright, (kreowana przez nią samą) musi podjąć bardzo ważną decyzję dotyczącą swojej kariery i zawodowej przyszłości. Jej agent (Al, w tej roli Harvey Keitel) przedkłada jej kontrakt, zgodnie z którym ona podda się komputerowej operacji  zeskanowania i odtąd  jej wirtualne wcielenie  będzie „grało” w filmach. Aktorka początkowo odmawia  gdyż ma świadomość, że   nie będzie miała większego wpływu na to, co zagra i jaka będzie forma tych produkcji. Stanie się marionetką w rękach koncernu medialnego, który będzie mógł dowolnie manipulować jej wizerunkiem. Ostatecznie jednak, pod presją sytuacji materialnej i konieczności kosztownego leczenia syna, wyrażą zgodę na podpisanie, zmienionej nieco, umowy.
 
 
W animowanej części filmu widzimy ją, kiedy wiele lat później, uczestniczy w Kongresie Futurystycznym w hotelu Abrahama. Świat jest już tak zmieniony, że sławne twarze i ciała   są dostępne dla każdego. Kiedy aktorka melduje się w hotelu, dowiaduje się od recepcjonistki, że jest szóstą  Robin Wright w tym dniu, ale za to...najbardziej podobną do tej „prawdziwej”. Kolorowe wizje, których Robin doświadcza podczas swojej wędrówki przez to surrealistyczne uniwersum, jakim jest monstrualny budynek, prowadzą ją do  biura żadnego zysku producenta (Danny Huston) który pokazuje jej mechanizm działania tej fabryki marzeń. Pod  imponującymi, efektownymi fasadami, kryje się mniej ciekawa rzeczywistość. Mozolne działania szarych, przeciętnych pracowników, skazanych na wykonywanie mechanicznych czynności, podtrzymują istnienie tego raju zmysłów... 
 
Folman w swoim filmie podejmuje zatem takie tematy jak  próba uchwycenia  granicy między realnością  a iluzją, niedoskonałość ludzkiej percepcji czy  kwestia  tożsamości i korzystania z wolnej woli. Umiejętnie wybiera pewne motywy i sceny z książki Lema, by wkomponować je w swą historię. Nie ma w niej takiej dawki humoru, jaka jest obecna w literackim pierwowzorze, ale reżyser zastrzega, że  w   opowieści o aktorce, zmagającej się ze starością, walczącej o uratowanie syna, nie mógł  takimi środkami wyrazu  posługiwać się zbyt często. Mimo wszystko powstał film, bogaty formalnie. Zapewne niesatysfakcjonujący wszystkich tych, którzy oczekiwali kompletnej ekranizacji dzieła, ale mimo to godny uwagi. Tym bardziej, że zdjęcia stworzyl nasz człowiek - Michał Englert. 
 
 
Warto dodać, że za miesiąc  w Wydawnictwie Literackim, ukaże się... nowa książka Stanisława Lema  „Sława i fortuna. Listy Stanisława Lema do Michaela Kandla 1972-1987” to jej tytuł i zgodnie z informacjami od wydawcy pisarz w korespondencji ze swym tłumaczem   zawarł „wielkie tematy swojego pisarstwa, uzupełniając je jednocześnie historiami z życia osobistego oraz odsłaniając kulisy kariery na Zachodzie”.