Gavin Hood ma już na swym koncie adaptację filmową kultowej literatury. I to bliskiej nam bardzo, bo to przecież było sienkiewiczowskie „W pustyni i w puszczy” … Nowe dzieło tego reżysera to „Gra Endera” czyli skok w przyszłość, bo książka Orsona Scotta Carda pod tym tytułem to klasyka science-fiction. Film można zobaczyć od kilku dni m.in. w Multikinie.

W roku 2070 na Ziemi trwają przygotowania do obrony przed inwazją niebezpiecznej „rasy” Robali. Pułkownik Graff (Harrison Ford) wprowadza do tych działań niekonwencjonalne metody, Wierzy, że dzieci doskonale czujące świat gier komputerowych są najbardziej predysponowane do podjęcia walki za pomocą nowoczesnej broni. Najlepsi kandydaci są więc kierowani do specjalnej jednostki-szkoły, w której poddawani są swoistemu kursowi przetrwania, podczas którego mają zyskać cechy potrzebne do udziału w bezwzględnej rozgrywce z przeciwnikiem. Sześcioletni Andrew Wiggin, zwany Enderem (w tej roli Asa Butterfield), mimo młodego wieku otrzymuje szansę by stać się bohaterem swego pokolenia. To on ma być mózgiem działań prewencyjnych wobec insektów-intruzów....

Musi być jednak nie tylko inteligentnym strategiem, ale także uodpornić się na frustracje i separację od rodziny. Graff poddaje go różnym próbom, testując jego wytrzymałość psychiczną i fizyczną, prowokując coraz bardziej ekstremalne sytuacje, które wykraczają już poza „planszę”. Tytułowa gra jest wieloznacznym pojęciem. Od imitacji i symulacji do namacalnej rzeczywisości jest tylko jeden krok. Granica między nimi jest bardzo zwodnicza...

Film Hooda nie jest na szczęście kolejną efektowną strzelanką (tym razem oszczędzono widzom wymiaru 3D), bo kosmiczne bitwy są w niej prowadzone na ekranie, a rywalizacja pomiedzy grupami kandydatów przebiega w grawitacyjnej próżni, tak więc widz jest zdystansowany wobec centrum akcji. Nie ma w „Grze Endera” zbyt wielu spektakularnych eksplozji i podobnych sytuacji. Choć Hood (który jest także autorem scenariusza) nie jest niewolniczo wierny fabule ksiażki, to jednak podejmuje próbę dość precyzyjnego ukazania psychologicznego „szkieletu” głównego bohatera i dzięki temu „Gra...” wyróżnia się spośród setek podobnych produkcji. Nie jest to oczywiście film - moralitet na miarę „Łowcy androidów” chociażby, ale też nie takie były intencje jego twórcy jak sądzę. Zadowoleni będą zapewne ci którzy cenią kino science-fiction w bardziej stonowanej formie.

Rozwinięciem wątków, które znajdziemy w finale „Gry...” będzie zapewne film według kolejnego tomu cyklu napisanego przez Carda czyli "Mówcy Umarłych" jednak nie wiadomo jeszcze czy reżyserem takiej kontynuacji będzie właśnie Hood.