Jodie Foster to aktorka, która dba o swą renomę i częściej odrzuca propozycje filmowe niż je przyjmuje. Jej udział w „Elizjum” wskazuje zatem na to, że uznała tę produkcję za wartościową. Czy to rzeczywiście tak dobry film ? Można się o tym przekonać dzięki wizycie w Multikinie.

Ucieczka z Ziemi

Według mitologii greckiej Elizjum to część Hadesu, w której przebywały dusze dobrych ludzi. To także miejsce nieustannej szczęśliwości i wiecznej wiosny W filmie Blomkampa bogaci ludzie mieszkają na oddalonej od Ziemi, specjalnie dla nich wybudowanej stacji o nazwie Elizjum. Opuścili przeludnioną i zdewastowaną Ziemię, na której z trudem egzystują ludzie niższej kategorii, niczym orwellowscy prole, pracując na utrzymanie ekskluzywnych posiadłości należących do klasy wyższej. Sekretarz obrony uprzywilejowanej enklawy Delacourt (Jodie Foster) wszelkimi środkami zamierza odgrodzić obywateli Elizjum od ziemian. Każda próba nielegalnego przedostania się na teren „raju” jest skazana na niepowodzenie, bo ci, którzy dotrą do upragnionego celu, są od razy zabijani lub aresztowani.

Nic do stracenia

 

Wielokrotnie karany za niesubordynację i kradzieże, Max (Matt Damon), nie ma nic do stracenia. Po wypadku w fabryce, w której pracował pozostało mu tylko pięć dni życia i jedynie „desant” na Elizjum może go uratować, bo tam opieka medyczna jest znakomicie rozwinięta. Żeby jednak tam dotrzeć musi się zgodzić na udział w przestępstwie, jakiego jeszcze nie miał  w swej karierze... To główna nić narracji filmu, ale są także inne wątki  m.in. miłość Maksa do przyjaciółki z dzieciństwa Frey (w tej roli Alice Braga) i rozgrywki polityczne. Delacourt „wynajmuje” bowiem Johna Carlyle`a (William Fitchner) do wykonania przewrotu na stanowisku prezydenta, nie spodziewając się, że sięgając po większą władzę, przyczyni się do poważnego zachwiania systemu.

115 milionów

W warstwie fabularnej jest to zatem kolejna opowieść o podziale świata przyszłości na wyizolowaną elitę oraz stłamszonych, zdegradowanych podludzi, nie mających szans na poprawę swego losu. To schemat, który znamy już z wielu filmów. „Elysium” wyróżnia się na ich tle przede wszystkim walorami wizualnymi. Kosztujący 115 milionów dolarów film został wyprodukowany z dużą dbałością o scenografię, czerpiącą z różnych estetyk, w tym cyberpunku. Efekty specjalne oraz zdjęcia, realizowane w Vancouver i Surrey (Kanada) oraz Punta de Mita i Meksyku (Meksyk), zapewniają „Elizjum” dobrą pozycję wśród najlepszych filmów science-fiction ostatnich lat (ch autor to Trent Opaloch, z którym reżyser współpracował już przy okazji bardzo wysoko ocenianego „Dystryktu 9”).

 

Dominacja formy

Niestety scenariusz, także stworzony przez Blomkampa, zbyt mocno jest zbliżony do standardów typowego kina komercyjnego. Melodramatyczne sceny miłosne, obowiązkowy pojedynek pozytywnego herosa – Maksa z czarnym charakterem czyli najemnikiem Krugerem (Sharlto Copley) i trudne do przełknięcia popisy siły pierwszego z nich (zważywszy, że po wypadku w fabryce jest właściwie pół-trupem) sprawiają, że „Elysium” wiele traci. Ciekawa, imponująca forma nie jest wypełniona dostatecznie wartościową treścią. Mimo wszystko fani science-fiction chyba nie uznają seansu tego filmu za czas stracony, a nie raz się uśmiechną choćby w przypadku zabawnej sceny - rozmowy Maksa z elektronicznym kuratorem...