Przeniesienie na ekran prozy Borisa Viana, to wyzwanie któremu sprosta tylko naprawdę doświadczony reżyser. Oddać na ekranie wysublimowany klimat surrealnego świata stworzonego w wielu jego powieściach, to wyzwanie nie dla nowicjusza. Michel Gondry udowodnił, że jest właściwym człowiekiem do takich zadań, a jego „Dziewczyna z lilią”, którą możemy zobaczyć właśnie w Multikinie, to bardzo dobry komediodramat.

Film powstał na podstawie książki „Piana dni” (wydanej w 1947 roku), a jej główny bohater to Colin (Romain Duris) , który jest młodym majętnym mężczyzną, który ma unikatowy biznes w postaci "pianobaru” (w którym naciskane palcami klawisze pianina „wytwarzają” określone gatunki alkoholi). Pomaga mu służący Nicolas (w tej roli Omar Sy, który jest także szoferem i powiernikiem wielu sekretów naszego bohatera. Colin ma także przyjaciela, Chicka (Gad Elmalech), który niedawno się zakochał w...kuzynce Nicolasa – Alise, a jego główną pasją jest filozofia Jeana Sol- Partre`a, której poświęca dosłownie wszystko...

Colin wkrótce idzie w ślady swego kolegi i również znajduje kandydatkę na żonę – Chloe (Audrey Tatou). Uczucie rozkwita dosłownie i w przenośni, bo w ciele Chloe budzi się do życia... kwiat lilii.

To miłosne koneksje i zawirowania są najważniejszym tematem filmu, ale widz chyb aprzede wszystkim podziwia wyszukane scenografie wnętrz (pokój zaokrąglający się pod wpływem muzyki) i różne, zabawne elementy gospodarstwa domowego (np. dzwonek zamieniający się w żywe stworzenie), fantasmagoryczny wykład -performance Sol-Partre`a i wyścig zakochanych par w zabawkowych samochodzikach  po schodach do kościoła.

Podczas oglądania filmu z pewnym rozbawieniem obserwowałem widzów, którzy systematycznie opuszczali salę kinową. Pod koniec trwania seansu pozostało już tylko sześć osób na widowni. Pewnie byli to, ci którzy jednak znają powieści Viana i stężenie absurdu i specyficznego humoru w nich obecne odpowiada im i co najważniejsze daje im rozrywkę. Żeby bowiem wejść w świat wyobraźni tego twórcy, trzeba też lubić jazz, bardzo obecny w jego prozie i także  w tym filmie (motyw przewodni to kompozycja "Chloe" Duke`a Ellingtona).

 Bezsprzecznie nie jest to romantyczna komedia, którą zaakceptują wszyscy wielbiele Audrey i Romaina. Największą satysfakcję bedą mieli widzowie, którzy cenią sobie subtelne, ale dość wyrafinowane poczucie humoru i kunszt techniczny realizacji. Moim zdaniem Gondry pokazał, że o miłości można ciekawie opowiadać także w tak niekonwencjonalny sposób (podobnie zresztą uczynił już w "Zakochanym bez pamięci").