Od tygodnia możemy zobaczyć w Multikinie „Dziedzictwo Bourne`a” w reżyserii Tony Gilroya. To dobra, sensacyjna produkcja, w której zobaczymy kilku bardzo znanych aktorów , w tym Edwarda Nortona i Rachel Weisz, ale nie spodziewajcie się ujrzeć w niej Matta Damona…

Trylogia filmów z udziałem agenta Bourne’a na całym świecie przyniosła  już prawie miliard dolarów, zatem  nie dziwi fakt, że producenci postanowili jeszcze ten temat pociągnąć. „Dziedzictwo…” jest tak zwanym sidequelem czyli filmem przedstawiającym wydarzenia powiązane z historią opowiedzianą w innej produkcji. Ktoś oczekujący kontynuacji przygód Jasona Bourne`a, powinien się zatem przygotować na „trochę” inną historię. Postać Jasona pojawia się w komunikatach medialnych, a jego działania są omawiane przez inne postaci, mają bowiem  wpływ na operacje i  tajne projekty rywalizujących ze sobą agencji . To jednak inni bohaterowie są  na głównej scenie wydarzeń.

Do akcji wkracza specjalna ekipa "zjadaczy grzechów" koordynowana przez Erica Byera (w tej roli Edward Norton).  Celem  jej jest ograniczenie testów  biologicznych pod kryptonimem Treadstone, wyliczenie strat  i zniszczenie dowodów. Kiedy jednak przez przypadek  obiekt nr 5 czyli Aaron Cross (Jeremy Renner) przeżyje, pozornie prosta sytuacja staje się coraz bardziej skomplikowana. Szkolony na maszynę do zabijania agent nie zamierza bowiem poddać się… W dodatku znajduje sprzymierzeńca w osobie dr
Shearing.

Tony Gilroy to twórca „Michaela Claytona” czyli jednego z najlepszych filmów sensacyjnych ostatnich lat (głównie za sprawą świetnej kreacji George`a Clooneya). Do „Dziecictwa… „ napisał także (wraz ze swym bratem Danym) scenariusz i trzeba przyznać, że jest on niewątpliwym walorem tej produkcji.  Stworzenie dodatkowych elementów w znanym nam świecie  wzbogaciło akcję, a przy tym dało widzom możliwość  poznania powiązań pomiędzy poszczególnymi postaciami.

Niestety kilka scen w filmie  jest bardzo szablonowych, łącznie z „bondowskim” zakończeniem w takt przeboju Moby`ego, bo noty miałby pewnie wyższe. Ratuje go dobra gra aktorów (oprócz wymienionych, także Alberta Finneya i Joan Allen) oraz zdjęcia Roberta Elswita (Oscar za „Aż poleje się krew”) realizowane między innymi w  Nowym Jorku, Seulu oraz Manili. One sprawiają, że ogólny bilans jest jednak dodatni.