„Cosmpolis” to kolejny film Davida Cronenberga, który jest ekranizacją powieści. Po kontrowersyjnym „Naked Lunch” według Williama Burroughsa oraz „Crash”Jamesa Ballarda , tym razem otrzymujemy film na podstawie prozy Dona De Lillo. Efekty do zobaczenia w szczecińskim Multikinie.

Po nowojorskich ulicach przejeżdża  limuzyna, w której  znajduje się  Eric Parker - młody, zblazowany milioner, lider  światowej finansjery. Jadąc przez centrum miasta obserwuje ludzi, zbiera dane, odczytuje wskaźniki na swoich monitorach we wnętrzu auta. Ten dzień będzie szczególny w jego karierze, bo giełdowa  potęga, którą kieruje, powoli przechodzi do historii...

Eric jest postacią nieco odrealnioną, wyabstrahowaną ze swego otoczenia, jego relacje z innymi osobami (głównie z kobietami) są wręcz nienaturalne i bardzo powierzchowne. Także jego żona jest dla niego odległym bytem. On traktuje pozostałych wręcz instrumentalnie, poszukując wciąż bardziej wyrafinowanych wrażeń i emocji. Fakt, że nietrafnie przewiduje kurs jena i traci wielką kwotę, to tylko element gry, w której nie chodzi o zdobycie kolejnego rynku, ale raczej o dreszcz niepewności.

Wraz ze zbliżającymi się trudnościami, Eric  bardziej bezpśrednio odczuwa presję tzw. zwykłych ludzi.  Manifestanci maluja graffiti na jego wozie, a blondwłosy anarchista (w tej roli Mathieu Amalric, znany z „Motyla i skafandra”) atakuje naszego bohatera słodką bombą. To jest chyba najbardziej dynamiczna sekwencha całego obrazu, bo reszta to głownie dialogi  o kaptalizmie, filozofii i kondycji człowieka wykorzenionego i pozbawionego trwałych wartości.

David Cronenberg (także autor sceanariusza, który stworzył w sześć dni zaledwie) do głównej roli wybrał Roberta Pattisona, a poza tym zatrudnił do wykreowania pozostałych postaci m.in. Juliette Binoche, Sarah Gordon i Paula Giamattiego. Jeżeli jednak ktoś pójdzie do kina właśnie z uwagi  na obsadę, to może się okazać, że wyjdzie z seansu „lekko” skonfudowany. Ten film jest bowiem dość wiernym przeniesieniem idei i wątków literackich na ekran. Tymczasem książka De Lillo  nie jest w zasadzie powieścią, ale swoistym poematem, na temat  amerykańskiej metropolii w niedalekiej przyszłości. Pisarz stworzył moralitet, w którym  nawiązuje do myśli Zbigniewa Herberta z jego "Raportu z oblężonego miasta" (wers z tego wiersza,  o szczurzej walucie, jest mottem powieści).

Warto zatem trochę przygotować się do odbioru tego dzieła. Da ono satysfakcję przede wszystkim osobom, które nie liczą na podane na tacy, gotowe danie, ale wykażą się jednak wysiłkiem intelektualnym.