Najnowszy film Kimberley Peirce to kolejna już ekranizacja pierwszej książki Stephena Kinga - „Carrie”. Jeżeli nie będziemy jej porównywać z bardzo cenionym filmem Briana De Palmy, który już w 1976 roku (dwa lata od wydania powieści) przeniósł ją na ekran, to ta nowa wersja może nam zapewnić dobrą rozrywkę. Zoabczyć ją można m.in. w Multikinie.

Carrie Bradshaw (Chloë Grace Moretz, znana m.in. z „Pozwól mi wejść” oraz „Kick Ass 2”) jest wycofaną, stroniącą od towarzystwa dziewczyną, która od razu po lekcjach w szkole wraca zawsze potulnie do domu i swej matki. Poddaje się jej opresywnej opiece bez zastrzeżeń, nie chcąc jej robić przykrości, ale przede wszystkim w obawie przed jej gniewem. Pani Bredshaw (w tej roli Julianne Moore), jest maniaczką religijną i w jej mniemaniu niemalże wszystko, co czyni człowiek to grzech, wymagający pokuty. Pewnego dnia Carrie poznaje jednak swoje, ukryte dotąd możliwości telekinetyczne i już wie, że może je wykorzystać w swojej obronie...

Reżyserka dodała do znanego już pierwowzoru literackiego trochę współczesnych ingrediencji. Uczennice posługują się smartfonami i you-tube, a antypatyczna Chris Hargenson w (Portii Doubleday) wykorzystuje je po to by poniżyć Carrie (wrzucając do sieci nakręcony przez siebie upokarzający filmik z jej udziałem), a ścieżka dźwiękowa filmu wypełniona jest utworami tak popularnych obecnie grup jak Passion Pit, HAIM czy Vampire Weekend. W ogólnym zarysie jednakże nowa „Carrie” nie różni się znacząco od pierwszej wersji. Peirce na pewno nie zamierzała ścigać się ze swoim poprzednikiem, wiedząc, że tamten film dzięki niezapomnianej kreacji Sissy Spacek w roli tytułowej, był unikatowy i próby stworzenia czegoś bardziej spektakularnego, mogą zakończyć się tylko porażką.Zrezygnowała więc z artyzmu na rzecz sprawnego opowiedzenia jeszcze raz tej samej historii w odświeżonej formie.


Publiczność, która preferuje horrory, otrzyma zatem wszystkie najistotniejsze elementy takiego widowiska z kulminacyjnym, wielkim „przemeblowaniem” sali na szkolnym balu i dużą ilością krwi (nie tylko ludzkiej). Amerykańscy widzowie docenili te walory i niezłą grę aktorską, bo w pierwszy weekend projekcji „Carrie” za Oceanem, produkcja ta przyniosła 17 milionów dolarów zysku, co świadczy o tym, że z komercyjnego punktu widzenia ten remake był jak najbardziej uzasadniony.