Dawid O.Russel to reżyser, który ma już na koncie kilka sukcesów artystycznych. Jego najnowsze dzieło - "American Hustle" zyskało jednak rekordowe uznanie. Czy zasłużenie ? Można się o tym przekonać rezerwując sobie seans do Multikina.
 
 
Początkowo reżyserem tego obrazu miał być Ben Affleck, jednak chyba dobrze się stało, że odrzucił propozycję, bo po tak udanej "Operacji Argo" mógł zmierzyć się z innym tematem.  Scenariusz "American Hustle" jest  bowiem sfabularyzowaną wersją innej operacji służb federalnych (jej kryptonim Abscam). W jej ramach  przeprowadzono coś w rodzaju  polowania na sprzedajnych polityków.  Infiltruje to środowisko oszust Irving Rosenfeld (Christian Bale), który wraz z współpracowniczką i kochanką,  Sydney (Amy Adams) musi realizować zadania  wymyślane przez  dość ekscentrycznego agenta DiMaso (Bradley Cooper). To zapłata za darowanie jemu i jego partnerce kary za nieuczciwe machinacje finansowe.  
 
"American Hustle" to przede wszystkim film rozrywkowy. Choć padają w nim od czasu do czasu zdania noszące znamiona istotnych  przemyśleń ("Wszczyscy się oszukujemy"), to jednak fabuła podporządkowana jest wyeksponowaniu cech głównych bohaterów i ukazaniu absurdalnych sytuacji w jakie się pakują, usiłując osiągnąć zamierzony cel.  DiMaso chce, przy użyciu prowokacji,  zaprowadzić za kratki prominentnych bogaczy, przy okazji łapiąc w sieć kilku kongesmenów. Irving natomiast, pozornie stosuje się do jego planu, jednocześnie jednak starając się uniknąć kary za wcześniejszą działalność i jeszcze coś zyskać. Najtrudniejszym jego przeciwnikiem wbrew pozorom nie jest ambitny agent, ale nieprzewidywalna i dysponująca ciętym językiem żona - Rosalyn (Jennifer Lawrence). 
 
 Bale z dużym poświęceniem podszedł do tej kreacji. Przytył ponad 40 funtów (około 18 kg), a w dodatku nabawił się uszkodzenia dwóch dysków w kręgosłupie. Jednak jest z całą pewnością bardzo przekonywający w swej roli cwanego biznesmena z dużym brzuchem, misternie przysłanianą łysiną i skołatanym sercem. Warto także wyróżnić epizodyczną rolę Roberta De Niro jako podstarzałego mafioza Tellegio i Jeremy Rennera  wcielającego się w zachłannego, ale "ideowego" burmistrza. 
 
Dobrze skonstruowany soundtrack (z piosenkami Led Zepellin, Eltona Johna i McCartneya między innymi) to jeden z atutów filmu. Taniec Jennifer Lawrence w takt "Live And Let Die" to  jeden z  zabawniejszych momentów. Także kostiumy i montaż, to mocne punkty całości.  Cały film jest jednak dość zbliżony do standardowych produkcji tego typu  i brak w nim silnej dramaturgii, czegoś co cechuje dokonania takich twórców jak Scorsese czy Lumet. Duża ilość oscarowych nominacji chyba jest więc nieco przesadzona, co oczywiście nie oznacza, że nie warto poświęcić mu dwóch godzin czasu. Warto. Przede wszystkim z powodu b.dobrej gry aktorskiej.