Pogotowie teatralne leczy śmiechem, a za dewizę przyjęło naukę poprzez dobrą zabawę oraz terapię poprzez sztukę. Mówią o sobie „Zosie – Samosie”, które same rozstawią sprzęt, zagrają w spektaklu, a następnie znowu będą ludźmi od czarnej roboty.
Fundacja Pogotowie Teatralne przez trzynaście lat swojego istnienia zdobyła sławę na rangę krajową jak i światową. Początkowo działało tylko w szpitalach i domach dziecka. Potem zaczęło jeździć z przedstawieniami po małych miasteczkach i wsiach. Teraz grywa jeszcze w przedszkolach, szkołach, kościołach, knajpach. Jest tam, gdzie można dać dzieciom uśmiech. Powróćmy jednak do samego początku historii…
By dowiedzieć się więcej o Fundacji, którą i ja miałam okazję osobiście poznać w okresie dzieciństwa, udałam się do źródła – założycieli – małżeństwa państwa Tomasza i Joanny Jankiewiczów.
Człowiek o gołębim sercu.
Dlaczego zdecydował się na aktorstwo, na rzecz którego porzucił studiowanie filologii polskiej, jak sam mówi, ku rozpaczy mamy, która była nauczycielką, i ojca, który chciał, by został księdzem? – Nie byłbym dobry nauczycielem, bo mam za miękkie serce – przyznaje. – Uciekłem do teatru w Koszalinie, zdawałem potem z Gdyni egzamin eksternistyczny w Warszawie. Wolę ludzi bardziej rozśmieszać. Chociaż, jak sam zaznacza, do komedii trafił przez przypadek i po jednym z takich występów, dyrektor w Gdyni stwierdził, że jest on stworzony do komedii.
„A mi się w Szczecinie spodobało.”
Naszą podróż w czasie zacznijmy od roku 1986, gdy do Szczecina przyjechał założyciel Fundacji Pogotowie Teatralne. –Były umowy sezonowe w teatrach, wtedy byłem w Teatrze Dramatycznym w Gdyni, sporo tam grałem i nie narzekałem na brak zajęć i dobrych ról, ale stwierdziłem, że trzeba się rozwijać, trzeba zmieniać reżyserów i dyrektorów i trzeba zmienić teatr wreszcie. Koleżanka mnie namówiła, żebym przyjechał na rozmowę tutaj, do dyrektora Andrzeja Maja, którego znałem z telewizji, w związku z tym przyjechałem. Okazał się bardzo sympatycznym człowiekiem. Stwierdził, że przydam się w Teatrze Polskim i mnie zaangażował – mówi Tomasz Jankiewicz. Przez wieloletni okres występowania na scenie dramatycznej, miał okazję zagrać role poważne i te bardziej komediowe, dzięki czemu mógł się rozwijać. Piastował również stanowisko dyrektora Piwnicy przy Krypcie oraz Teatru Krypta. – Chciałem, żeby to była Piwnica artystyczna,, nie tylko sam kabaret, ale żeby była też kawiarnia artystyczna, różne spotkania, wieczory hiszpańskie, na przykład, plastyczne.
Współpracowałem z tymi, którzy chcieli z nami współpracować. Żeby nikogo nie pominąć… Zawsze darzyłem sympatią i jak prosiłem o pomoc, Henryk Sawka pojawiał się na naszej scenie, Zbyszek Witkowski z Teatru Współczesnego, Adaś Dzieciniak, Adaś Opatowicz, Iwona Gacparska, Ewa Kabsa, wielu aktorów, których prosiłem. Nikt nie odmawiał, bo to było tak, że myśmy tworzyli tę Piwnicę przed laty wspólnie z tymi ludźmi i oni potem zostali w tej Piwnicy.
„Cały czas poszukiwałem swojego miejsca w teatrze.”
Gra dla dzieci i rozśmieszanie ich to jest to, w czym się sprawdza i spełnia, co daje mu satysfakcję. Utworzenie Pogotowia Teatralnego było strzałem w dziesiątkę. Początkowo było ich troje: Tomasz i Joanna Jankiewiczowie oraz Grażyna Niciecka–Puchalik. Występuje przed tymi, którym uśmiech jest bardzo potrzebny – przed chorymi.
Przez skład osobowy grupy przewinęło się wielu profesjonalnych aktorów, muzyków, psychologów, pedagogów, pisarzy. Wszystko po to, by nieść innym radość. – Żałuję, że tak późno wpadłem na pomysł Pogotowia, bo życie jest za krótkie – wyznał pan Tomasz. – Przeglądam teksty, żeby mi nie było żal, drę je, pomysły, których nie zdążę zrobić.
Nikt nie pyta o pieniądze, wynagrodzenie. Gdy otrzymują telefon, że jest potrzeba wystąpienia, pakują rekwizyty i jadą dać spektakl.
Otrzymanie nagrody Brzdąca i pasowanie na Kawalera Międzynarodowego Orderu Uśmiechu to najwyższe odznaczenia, jakie dorośli mogę otrzymać od dzieci. To dowód, że maluchy czują się w obecności tych osób wyjątkowo, swobodnie, po prostu dobrze.
Miłe chwile związane były również z docenieniem przez Niezależną Fundację Popierania Kultury Polskiej z Australii Polcul Fundation, gdy to w Warszawie z rąk Jacka Federowicza otrzymali nagrodę im. Jerzego Bonieckiego.
Temat tabu.
Pierwsze kontakty na onkologii były straszne, bo każdy z członków Pogotowia przeżywał to w inny sposób. Płacz był jednym z ich najwierniejszych kompanów i zazwyczaj zabierał się za „pocieszanie” po spektaklu. Teraz wytworzył się swego rodzaju pancerz. Są świadomi, że to oni niosą radość i nie mogą pokazywać swoją postawą, że ich żałują. – Normalnie trzeba traktować, czasami bardzo surowo. Być grzecznym, ale czasami stanowczym. My się tego nauczyliśmy przez te wszystkie lata – mówią stanowczym, ale zaraz łagodnym głosem. – Dla mnie ten oddział jest jak każdy inny. Wierzę, że będę mogła się z tymi dziećmi jeszcze spotkać – dodaje pani Joanna. Trzeba było do tego dojrzeć – potwierdza małżonek.
Przyznają, że występy w hospicjach są najtrudniejsze. Wtedy w świadomości kołacze się myśl, że ten jeden, jedyny raz mogą wystąpić przed chorymi. Bo nie łatwo się uśmiechać, gdy łzy cisną się do oczu.
Ale widać było to szczęście, że chociaż na chwilę dziewczynka się uśmiechnęła, zapomniała o tym, co jest…
Prawie jak „Oskar i Pani Róża”.
Spotkania aktorów z nieuleczalnie chorymi to nauka dla obu stron. Tak jak i Oskar uczy się od cioci Róży, tak i ona od niego. Obopólna korzyść. Członkowie Pogotowia Teatralnego wiedzą już, że śmiech trzeba dawkować; gdy słyszą chichot, trochę uspokajają publikę, by nie wpłynąć (o, ironio!) negatywnie na stan zdrowia.
Potrafią usiąść i porozmawiać z dziećmi, z ich rodzicami, potrafią słuchać. Gdy trzeba, udzielić rad. Nieraz spędzają całe dnie na oddziale, by pomóc psychicznie, wesprzeć, podnieść na duchu. Tu nie chodzi tylko o wręczenie balonika przez klauna. Pogotowie Teatralne leczy.
Inspiracja z natury.
Skąd Tomasz Jankiewicz czerpie pomysły na spektakle dla dzieci?
- Nie wiem! (śmiech) Czasami jakieś lalki, które gdzieś zobaczę, coś mi podpowiedzą, czasami jak rozmawiamy z Asią to jest to taka kopalnia pomysłów, co można byłoby zrobić, czasami przypadek.
Przedstawienie „Przygody Kangurka Jurka” autorstwa Leszka Piotrowiaka, który podarował je Pogotowiu ze słowami „rób z tym, co chcesz”, wystawiali około stu razy. Spektakl ten stał się inspiracją do kolejnego przedstawienie – „Przyjaciele Kangurka Jurka”. Powstały do niego również kolorowanki. A teraz będzie słuchowisko „Przygody Kangurka Jurka”, bo wiele osób chce, żeby to jeszcze, jak się rozstają z nami, gdzieś zostało, w przedszkolu czy szpitalu – dodaje pan Tomasz. – Są ładne piosenki, ale będą i nowe, prosiliśmy Basię Stenkę, by napisała. Premiera będzie w grudniu.
Codzienność dodaje weny. Pomysł na przedstawienie o remoncie „W szafie schowane” powstał podczas… remontu w ich mieszkaniu!
A który spektakl najbardziej lubią?
Każdy spektakl jest inny, dlatego że jest inna widownia, szczególnie gdy gramy dla małych dzieci, bo nigdy nie wiemy, co taki człowiek wykona: czy coś powie, czy wejdzie na scenę, czy wejdzie za kulisy, czy wejdzie mi na kolana, czy ja będę trzymał dziecko pod pachą i będę grał. – stwierdza aktor. Już mi się zdarzyło, że miałam dziecko na ręku, a drugą operowałam lalkę – dorzuca żona. Więc ja swojego ulubionego nie mam – mówi pan Tomasz – chociaż bardzo lubiłem spektakl, grany zaledwie z trzydzieści razy, „Od Lecha do Lecha”. To była historia Polski na wesoło z odnośnikami do współczesności. Było to świetne, szczególnie jak na widowni były małe dzieci i studenci, i dorośli. Wróciłem do tego po latach, być może coś takiego popełnię ze zmianami, bo to trzeba odnosić do współczesności, bo byśmy wystawiali to na Zamku, wstępnie z dyrekcją nową rozmawialiśmy, że byłoby fajnie.
Kultura z wyższej półki.
Od kilku lat najmłodsze pokolenie wychowuje się przede wszystkim na bajkach telewizyjnych i grach komputerowych. Nastała tzw. doba komputerów, gdzie to urządzenia elektroniczne przyciągają uwagę dzieci. Czy łatwo zaciągnąć maluchy na spektakle Teatru dla Okruszków (który początkowo powstał na potrzeby domowe, by jakoś zabawić córkę), gdy do wyboru mają kreskówkę?
– Trudno się dostać do naszego Teatru dla Okruszków na Zamku, czasami wyjeżdżamy w teren, z czego korzystają dzieci z terenów wiejskich. Jest bardzo duże zapotrzebowanie, dlatego że jest odpowiednia atmosfera, rodzinna. Jak kończy się spektakl, to nie tylko dzieci nie chcą wychodzić, ale rodzice też nie. Niektóre małe dzieci płaczą, bo się boją, nie chcą wejść, a potem płaczą, bo nie chcą wyjść.
– Teraz jest nawet większe zainteresowanie, niż kiedyś. Bo kiedyś jak graliśmy w domu, to patrzyli na nas jak na wariatów.
– Tak, przychodzili do nas do domu ludzie, których nie znaliśmy w ogóle, biletem wstępu były domowe wypieki. To była wspólna zabawa.
Niczym Kolumb. Krzysztof Kolumb.
– Myśmy nie wiedzieli, jeżdżąc na wioski czy do szpitali, że na zachodzie to już od lat istnieje. I nagle kilka lat temu, Poznań na to wpadł. Mówiłem: jakie to nowe? My to robimy od wielu, wielu lat. Po tym przestaliśmy być zapraszani na spotkania teatralne. Mnie się wydawało, że to fajna sprawa, podzielić się naszymi doświadczeniami z wielu lat, co robić. Bo oni nagle zaczęli odkrywać Amerykę, która została przez nas odkryta wiele lat temu. Mało tego, ja jestem przeciwny traktowaniu małych dzieci, kilkumiesięcznych, jako głupoli, ponieważ dzieci najwięcej uczą się w tym okresie do czterech lat, do sześciu. Tu trzeba im wtłaczać wiedzę. I nie monosylabami się porozumiewać, trzeba normalnie mówić, śpiewać i używać trudnych słów, a nie „bo to małe dzieci, to piętnaście minut żeby trwał spektakl. Muzyka, mama, , go-go, go-gu” i koniec. A my poważnie podchodzimy. Przy okazji do rodziców, jak rozmawiać z dzieckiem, że trzeba się z dzieckiem przytulać, turlać. To wszystko jest potrzebne do jego rozwoju. Przy okazji edukujemy i dzieci malutkie, i rodziców. My podkreślamy więź rodzinną, że jest potrzebna, że my, dorośli, jesteśmy ogrodnikami, a dzieci to roślinki, które dzięki nam albo będą kwitły, albo uschną. Niektóre rodziny, dzięki naszym spektaklom, zbliżyły się do siebie.
Trzy życzenia.
Fundacja, jako organizacja pożytku publicznego, może liczyć na jeden procent podatku. Nie ukrywajmy, każdy grosz się przyda. Co jest smutne, najmniej wpływa takiej darowizny ze Szczecina. Nie wszyscy szczecinianie wiedzą o Pogotowiu: - Ostatnio po tych trzynastu latach byliśmy w hurtowni kwiatów i pani mówi: „Pogotowie Teatralne? Ale co to jest?” W zeszłym roku się zdarzyło, że któraś z nauczycielek też nie wiedziała. Nie wszyscy wiedzą, mimo że staramy się dużo robić i dla dzieci i w ogóle w mieście, województwie i w Polsce – powiedział pan Tomasz. A przecież Pogotowie w kraju cieszy się dużym uznaniem. Przykład? Po jednym z występów w Warszawie, zgłosiło się dwóch niezależnych menadżerów, którzy chcieli, żeby aktorzy podali swoje warunki i by występowali przez cały rok w stolicy, żeby najlepiej tam zamieszkali. Nieraz przychodzili do nich widzowie i mówili, że muszą się poskarżyć na aktorów warszawskich, bo jakoś się nie starają.
– My, obojętnie, czy jedziemy do Choszczna czy do Warszawy, czy Krakowa, czy Goleniowa, czy Komarowa, czy Małkocina, to wszędzie staramy się grać na sto procent. Nawet, jak ktoś się źle czuje, to przychodzi moment rozpoczęcia spektaklu, spina się, adrenalina przychodzi i po prostu gra się. Potem można paść, można mieć czterdzieści stopni gorączki.
Pomocna dłoń.
Czy spotykają na swojej drodze życzliwych ludzi?
– Myślę, że większość ludzi takich właśnie spotykamy.
– Dużo pracujemy i ludzie przynoszą nam jedzenie. Wiedzą, że mamy dwa spektakle. I przynoszą nam pieczeń rzymska, na przykład. My mówimy: „hura, mamy obiad” i dzielimy między wykonawców. My czasami nie mamy czasu by coś ugotować i zjeść. Dostajemy również miody, by się wzmocnić.
Hurtownia po symbolicznej złotówce sprzedawała materiały. Otrzymują również przybory papiernicze, plastyczne, kwiaty. Są wdzięczni za pomoc przy przenoszeniu sprzętu, dźwiganiu rekwizytów.
Niby zwykła, ludzka życzliwość, a tak wiele może zdziałać.
Bez namysłu.
Ta rozmowa była dla mnie zaszczytem. Pomimo upływu tych kilkunastu lat, aktorzy byli tacy, jakich zapamiętałam z dzieciństwa. Ludzie niezwykle otwarci i zabawni, którzy poświęcają się dla dzieci. Widać, że granie dla maluchów sprawie im wiele przyjemności, z wielką pasją opowiadają o podopiecznych.
Oby więcej takich ludzi jak członkowie Pogotowia Teatralnego znalazło się na tym świecie, a wtedy on stanie się bardziej kolorowy.
Komentarze
6