Bez efektownych zmian świateł, z trzema reflektorami zamiast trzydziestu czyli mniej spektakularnie, ale dość interesująco mimo to zaprezentował się na Kontrapunkcie Białostocki Teatr Lalek z przedstawieniem "Lis"

Te zmiany i ograniczenia koncepcji reżyserskiej Piotra Tomaszuka, nastąpiły z powodu awarii prądu w Akademickim Centrum Kultury, w którym inscenizacja ta została dwukrotnie pokazana 24 kwietnia. Nie wpłynęły chyba jednak w zasadniczy sposób na jej odbiór .

Jest to humorystyczna opowiastka z życia (i śmierci) lisa, który ocknąwszy się z jakiegoś mrocznego letargu  ni stąd ni zowąd  zdaje sobie sprawę, że nie ma wnętrza.. Widzi, to z niego zostało, rozłożone na stelażu, dokonuje obdukcji całego swej powłoki cielesnej i wpada w rozpacz. Konstatuje bowiem, że choć zachował jakąś cząstkę jestestwa, to tak naprawdę jest już tylko bytem sferycznym, że po prostu umarł. Ryszard Doliński (w tytułowej roli) prezentuje monodram – rozliczenie, w którym przeważają elementy humorystyczne. Mówi o swoich podbojach miłosnych wśród samiczek (zawsze miał duże branie, a teraz zrobi sobie tatuaż i jeszcze jego atrakcyjność wzrośnie, jest po prostu boski), o medalach jakie otrzymał (m.in. za pracę podziemną – 7 metrów nory w jeden dzień i za ... 30 lat pracy w teatrze), o rywalizacji z innymi zwierzętami. Na ekranach na scenie przewijają się czarno-białe sceny z jego dni chwały (choćby z Akcji pod Kurnikiem, kiedy odbił jednego z naszych z rąk kurczaków) Zagłusza swym chwalipięctwem świadomość, że tak naprawdę jest już skończony. Błąka się w pustce, której doświadczył wraz z zejściem ze świata doczesnego, próbując wydobyć się jakoś  z tego dna, na które upadł. Jednocześnie stara się wyświetlić kwestię przyczyny swej śmierci. Jak to się stało ? Czy potraktowali mnie śrutem ? Czy to króliki mnie otruły ?

Ważną rolę odgrywają tu antropologiczne dekoracje (z dominantą w postaci różnych czerepów i czaszek)  przywodzące na myśl Hamletowskie Być albo nie być. Scenografia jest dziełem Litwinki - Juliji Skuratowej i bardzo sugestywnie podkreślają kontrast między sferą  ducha a doczesnością. Doliński nie jest na scenie sam, bo  towarzyszy mu Krzysztof Bitdorf, w roli „jelitowego  asystenta”  a także kierownika Nieba Wnętrz Odnalezionych, do którego lis trafia w finale sztuki. Tam, nasz główny bohater, gorączkowo przerzuca  dostępne układy, odtrącając te najbardziej zniszczone (a co to ? bliskie spotkanie z walcem drogowym ?) by wreszcie zadowolić się jednym  kadłubem. Trzeba brać, to co jest. Jak się nie ma co się lubi ...

Nie doszukiwałbym się w tej sztuce jakiegoś wysublimowanego przesłania, to bardziej gra konwencją i sprawny przegląd środków scenicznych, niemniej jednak „Lis” wywołał raczej pozytywne komentarze wśród publiczności, trochę już znużonej serią polityczno-społecznych inscenizacji, które zobaczyliśmy w dotychczasowym programie Kontrapunktu.