„Król Kier znów na wylocie” to pierwsza (i jedyna) książka Hanny Krall napisana na zamówienie.Ta dokumentalna opowieść o Izoldzie Regensberg i jej przeżyciach podczas wojny została zaadaptowana na scenę przez Piotra Borowskiego i jego Studium Teatralne. Wczoraj (17.02) szczecinianie mogli zobaczyć tę inscenizację w teatrze Kana podczas przeglądu „Okno”.

 

„Król Kier...” w interpretacji tej warszawskiej grupy jest propozycją, wyróżniającą się z kilku powodów. Pierwszym z nich jest na pewno scenografia.  Scena jest niemalże  pusta, widzimy na niej tylko stół i parę krzeseł, ale za to bardzo mocnym elementem całości jest podłoga. Barwna układanka zawierająca wiele symbolicznych obrazów, a pośrodku   wzór pochodzący ze starej, polskiej bożnicy zniszczonej podczas II Wojny Światowej. Napis w języku hebrajskim można przetłumaczyć sowami: „Przyszła chwała tego domu będzie większa niż obecna”. Aktorzy, którzy kreują poszczególne role to pochodząca z Urugwaju Gianna Benwenuto (żona reżysera), Piotr Aleksandrowicz, Waldemar Chachólski oraz Włoszka - Martina Rampulla. Grają bardzo emocjonalnie, ekspresyjnie, z dużą dozą gestykulacji.  Taka też jest historia Izoldy, gwałtowna, mocna, niewiarygodna wręcz. „Wszystko toczy się zwyczajnie, ale wewnętrzne rozedrganie aktorów stwarza wrażenie, że wciąż tłumiony impuls wywoła w końcu wybuch” pisał Tadusz Kornaś o tym spektaklu  w „Didaskaliach w 2009 roku, po jego premierze.

Izolda była Żydówką, która mieszkała w Warszawie na rogu ulic Ogrodowej i Żelaznej i udało jej się przetrwać wojnę  a jej życie stało się  łańcuchem cudownych wręcz sytuacji. Zgodnie z papierami, które sobie załatwiła nazywała się Maria Pawlicka. Kiedy jej mąż znalazł się w obozie koncentracyjnym, postanowiła zrobić wszystko by go oswobodzić.  Zanim do niego dotarła w Ebensee, w austriackich Alpach, trafiła do Wiednia jako kurier polskiego podziemia, a przebywała też w Oświęcimiu (skąd wydostała się dzięki... doktorowi Mengele). Jej miłość do męża była tak silna, że Izolda  nie wahała się przed żadnymi działaniami, byle tylko mu pomóc.   Z ufarbowanymi na blond włosami i medalikiem z Matką Boską podjęła bardzo niebezpieczną grę, zakończoną powodzeniem, ale tylko połowicznym... Tło dźwiękowe spektaklu , bardzo istotnie współgrające z tekstem, zostało oparte na kompozycjach Johna Zorna. Czyli znakomitego muzyka pochodzenia żydowskiego, który jest szefem firmy Tzadik Records

Hanna Krall miała także być wczoraj w Szczecinie, ale niestety odwołała swój przyjazd. Na spotkaniu, po przedstawieniu, które prowadził Tadeusza Kornaś, byli natomiast  aktorzy Studium Teatralnego oraz reżyser Piotr Borowski, który opowiedział o pracy nad przedstawieniem oraz o tym dlaczego ten tekst wybrał na scenę. Ważne dla niego było to, że bohaterowie opowieści mieszkali w tym samym niemalże miejscu, w którym on żył później. Właśnie na rogu Żelaznej i Ogrodowej w Warszawie.  Tę  opowieść Krall pisała dwukrotnie, Najpierw  w książce "Hipnoza", w reportażu „ Powieść dla Hollywoodu”. Za drugim razem powstała ostateczna wersja jako „Król Kier znów na wylocie”. Izoldzie (mieszkającej wówczas w  Izraelu) nie spodobała się objętość tego dzieła. 160 stron to było stanowczo za mało by opisać jej życie. Marzyła o tym by powstał film na podstawie jej przeżyć z Elizabeth Taylor w głównej roli.  Jak powiedział Borowski ekranizacji książki chciał się podjąć Janusz Morgensztern, ale już tych zamierzeń nie zdążył zrealizować.

Piotr Aleksandrowicz, który w „Królu Kier...” gra kilku ról, m.in. polskiego policjanta i fryzjera i narratora, powiedział, że nie był przekonany do książki  po pierwszym z nią zetknięciu. Nie podobała mu się i nie sądził, by mógł wziąć udział w próbach nad przedstawieniem. „Chcemy by scenariusz był wiarygodny dla nas, a dopiero potem staramy się te sytuacje przedstawić na scenie”. Jednak po kolejnych przymiarkach wszedł w ten świat i bardzo go ta historia zainspirowała.

Dziś (18.02) na scenie Kany można zobaczyć kolejny spektakl Studium Teatralnego - „Linia powrotu” (godz. 19.00) i także po nim jest przewidziana dyskusja z twórcami.