14 marca w szczecińskiej "Pleciudze" dwukrotnie wystąpił znakomity mim Ireneusz Krosny.

 Zgromadzeni w niewielkiej sali teatralnej widzowie mieli okazję obejrzeć dwadzieścia, powszechnie już znanych, skeczy, między innymi „miss wieczorem”, „hamburger” czy „królewna i rycerz”. Ich popularność jednak nie spowodowała, że zostały gorzej odebrane, wręcz przeciwne – spotkały się z dużym entuzjazmem.


W „prologu” aktor dał pokaz swoich możliwości, błyskawicznie przechodząc z jednej scenki do drugiej, powiązanych za sobą nie tyle treścią, co ruchem ciała. W swoim słynnym i rozpoznawalnym kostiumie,  jakim jest obcisły trykot, artysta nieustannie milczy i tylko niewerbalnie komunikuje się z publicznością.


Jednym z zaprezentowanych skeczy była scenka „z wizytą u szefa”, podczas której mistrz pantomimy sparodiował typowy obiad w domu pracodawcy, gdzie wściekły pies czaił się za rogiem a „uzdolnione” muzycznie dziecko koniecznie chciało wykonać popisowy numer. Męczarnie związane z takim lunchem w połączeniu z niesamowitą mimiką aktora dały piorunujący efekt –publiczność „pękała” ze śmiechu.  


Godna uwagi jest również „matura” ukazana jako szkoła przetrwania. Uczeń wykazuje się ogromną pomysłowością i kreatywnością w zmaganiu się z odwiecznym problemem ukrywania ściągawek. Jednym z miejsc, gdzie mogą być one schowane jest ucho lub… nos.


Mimo iż aktor przez cały czas był milczący, świetnie dobrane efekty dźwiękowe spowodowały, że spektakl nie był  tylko ciszą… „Kogut rankiem” czy „włamanie” są tego najlepszym przykładem.


W ostatni skecz, pt. „w filharmonii”, kabareciarz zaangażował całą publiczność. Podzielił ją na dwie części i począł nią dyrygować. Osobiście znalazłam się w grupie „mniej” uzdolnionej, która (zgodnie z założeniem całego żartu) nie umiała rytmicznie klaskać. Zirytowanie mima stało się bardziej zabawne, gdy zaczął tłumaczyć na migi, co oznacza klasnąć dwa razy…


Salwy śmiechu dało się słyszeć podczas całego, półtoragodzinnego programu, a niekończące się brawa skłoniły mima do podwójnego bisu. Chcąc kulturalnie „wyprosić” publiczność, aktor ostentacyjnie przeszedł przez scenę w płaszczu i z walizką w ręku, dając jasno do zrozumienia, że przedstawienie dobiegło końca. Niezrażeni widzowie  nie dali za wygraną i owacjami zmusili pana Ireneusza do finałowego występu w skeczu „to nie ja byłam Ewą”.