Mor Karbasi, to już kolejna artystka, która przywiozła do Szczecina pieśni Żydów sefardyjskich. Pamiętamy zapewne niezwykły występ Yasmin Levy w Operze na Zamku we wrześniu 2008 roku i być może niektórzy mogli pomyśleć, że Mor nie zaskoczy widzów czymś szczególnym.Jednak wbrew pozorom jej występ w szczecińskiej Filharmonii 23 stycznia był niemniej interesujący, a na pewno pokazał niewątpliwy talent sceniczny tej pochodzącej z Maroka, a mieszkającej w Londynie, artystki.

Jednym z pierwszych utworów jaki zaśpiewała mieszkająca była tytułowa kompozycja z jej debiutanckiej płyty „La galana i la mar” („Beauty And The Sea”). Album ten otrzymał bardzo wysokie noty od recenzentów i jest to oczywiście przede wszystkim zasługą umiejętności wokalnych Mor, ale także aranżacje poszczególnych pieśni, są ważnym atutem tego wydawnictwa.

Są one dziełem zespołu, w którego składzie szczególnie istotną rolę odgrywa brytyjski gitarzysta Joe Taylor (znany z grupy Blackbud). Tym bardziej, że jest on nie tylko muzykiem towarzyszącym pani Karbasi, ale również jej partnerem życiowym. Podczas tego koncertu najbardziej wyróżniony został jednak inny muzyk -grający na gitarze akustycznej - Jorge, który przestawił m.in. własną kompozycję zagraną solo. Na tak specjalne względy Mor zasłużył sobie tym, że (jak powiedziała), kilka dni wcześniej urodził mu się syn. Jeden z utworów w dalszej części koncertu został mu zresztą zadedykowany.

Na pewno jednym z bardziej pamiętnych momentów było także wykonanie tradycyjnej pieśni „Shecharhoret”(niektórym być może znanej z interpretacji Ofry Hazy). Bezsprzecznie Mor Karbasi usatysfakcjonowała tą część publiczności, która ceni sobie artystów ekspresyjnych, bardzo zaangażowanych w swój występ. Wokalistka nie tylko bowiem śpiewała, ale też tańczyła, znakomicie uzupełniając w ten sposób słowno-muzyczny przekaz. Jej uroda, sposób bycia oraz strój (piękna suknia) wywarły na widzach bardzo duże wrażenie. Mor dodatkowo zyskała sympatię publiczności tym, że opowiadała o sobie i multikulturowym dziedzictwie, z którego czerpie. Wiedząc, ze ladino to język raczej bardzo mało znany, tłumaczyła słowa swoich piosenek na angielski. Przywołała przy tym osobę teściowej (podobnie jak Yasmin Levy wymawiając to słowo po polsku). Stwierdziła, że mama męża jest bardzo częstym tematem tekstów utworów w jej kulturze.

Warto podkreślić, że ta wykonawczyni, uznawana za kolejną gwiazdę muzyki świata (i tak przedstawiona przez Darka Startka z agencji Koncerty.com, organizatora tego wydarzenia) właśnie w Szczecinie zainaugurowała swoje występy w Polsce.i jeszcze tylko jeden raz (dziś w Gdańsku) zobaczy ją nasza publiczność. Jestem przekonany, że ta artystka jeszcze nie raz tu wróci, bo szczecinianie przyjęli ją bardzo, bardzo ciepło. Sala Filharmonii z trudem pomieściła wszystkich chętnych by zobaczyć Mor Karbasi. Ona sama doceniła to, bardzo szybko reagując na skandowane prośby o dodatkowe utwory. Pierwszy z nich zaśpiewała po hiszpańsku, a następnie by wykonać finałowy, zeszła ze sceny i stanęła przed widzami z pierwszego rzędu. Była to spokojna, wyciszająca kompozycja wykonana tylko z towarzyszeniem dźwięków fortepianu. Piękne zakończenie tego emocjonującego wieczoru.