Będąc jeszcze młodym i nieopierzonym studentem filozofii na naszym uniwersytecie spotkałem się z opinią, głoszoną przez jednego z wykładowców, jakoby struktura społeczna szczecińskiego śródmieścia wynikała z decyzji podejmowanych przez aparat władzy tuż po wojnie. Centrum miasta byłoby areną dla eksperymentu z dziedziny inżynierii społecznej. Oczywiście inżynierii ufundowanej przez ideologiczne podstawy komunizmu. Przedstawiona została mi wizja mas robotniczo – chłopskich, które miałyby osiągnąć w szybkim tempie wyższy status społeczno – ekonomiczny. Brzmiało prawdopodobnie, nawet zbyt prawdopodobnie.

Obecne problemy szczecińskiego centrum mogą wskazywać na swoistą „nienaturalność” struktury społecznej jego mieszkańców. Ogrom kamienic doprowadzonych do ruiny, powtarzana jak mantra pauperyzacja, przestępczość, brak „salonu miasta”, etc. Są to zjawiska, które niekoniecznie kojarzą się ze śródmieściem wielkiego europejskiego miasta. Są to też hasła, które w wielu publikacjach powtarzane są aż do znudzenia. Podawane jako argumenty za tezą o „nienaturalności” szczecińskiego śródmieścia i jego mieszkańców. Można tu znaleźć podłoże dla owego mitu o eksperymencie. Miał miejsce eksperyment, który miał podłoże ideologiczne, więc „nienaturalne”, eksperyment się nie udał, mamy więc sytuację jaką mamy. Koń jaki jest, każdy widzi. Trzeba znaleźć tego, kto konikowi uszczerbił ogon i zaniedbał uzębienie.

Problem z szukaniem winnego nie jest jednak najistotniejszy. Istotniejsze jest to, że nie ma za bardzo możliwości mówienia o poszkodowanym. - Ale jak to? A ja? A my? A oni? - Wiem, że takie pytania mogą się w tym momencie pojawić w głowie czytelnika nieznudzonego moim wywodem. Zaraz wyjaśniam, dlaczego czytelnik kombinuje dobrze, ale racji nie ma. Otóż, aby mógł istnieć poszkodowany, musi mieć miejsce władza nad poszkodowanym. Biega sobie konik po stepie i nie zostanie poszkodowanym, gdyż potencjalny winny nie ma nad nim władzy – nie może go dogonić i go, kolokwialnie mówiąc, zepsuć. Z taką też sytuacją mamy do czynienia w wypadku naszego śródmieścia. Ówczesne władze nie miały siły, możliwości, ani nawet ochoty, by coś tak karkołomnego, jak taki eksperyment, przeprowadzić. Nie zachowały się żadne dokumenty, które wskazywałyby, że takie działania mogły mieć miejsce. Zasiedlanie Szczecina odbywało się spontanicznie i wpływało na nie wiele najróżniejszych czynników, o różnej sile oddziaływania i zasięgu. Nie było żadnego planu władz, proszę mi wierzyć – źródła nie kłamią.

Z jednym się zgodzę – dla mieszkańca przedwojennej polskiej wsi przeprowadzka do poniemieckiej kamienicy mogła oznaczać podniesienie poziomu życia. Przy założeniu dobrego stanu wnętrza, urządzeń sanitarnych, itd. Jednak budowanie z takiej potencjalnej historii tezy o inżynierii społecznej, w czasach powojennych, gdzie normą byli szabrownicy, dzikie bandy, niemieckie niedobitki oraz braki żywnościowe, to przesada godna ideologa, który zawsze potrzebuje wytłumaczenia dla istnienia szczerbatego konia.

 

Serdeczne podziękowania dla prof. Adama Makowskiego za fachową pomoc, przy ustaleniu faktów dotyczących powojennej historii Szczecina.