Sytuacja jaka panuje obecnie na rynku pracy jest znana większości z nas. Osoby, które mają pracę – niech się cieszą, zaś ci którzy posiadają pracę dającą im na dodatek satysfakcję mogą zaliczyć się do grona szczęśliwców. A pozostali? Pozostali spędzają czas na portalach pracy, czytając ogłoszenia w prasie bądź pukając do drzwi pracodawców z zapytaniem o zatrudnienie…
Ucz się ucz…
…bo nauka to potęgi klucz. Słyszeliście to powiedzenie od swoich rodziców? Wtedy się wydawało, że dobre oceny w szkole, są przepustką do „wielkiego świata dobrobytu”. Człowiek uczył się na pamięć terminów, pojęć, definicji czy faktów, które w życiu codziennym, a tym bardziej zawodowym okazały się być zupełnie nieprzydatnymi. Ale skoro to było wymagane na sprawdzian, to i tak się to „zakuwało”, bo przecież znane powiedzenie mówi, że z nauczycielem i tak się nie wygra. Potem przychodzi czas na studia. Pełni górnolotnych myśli i ideałów, młodzi ludzie wierzą, że wybrany przez nich kierunek jest właśnie tym, który zapewni im świetlaną przyszłość. Czytając informatory dla maturzystów przy opisie każdego kierunku istnieje również rubryka – profil studenta oraz perspektywy zatrudnienia. W pierwszej z nich czytamy o cechach, umiejętnościach i kwalifikacjach, jakie student będzie posiadał po ukończeniu studiów, w drugiej zaś przedstawione są możliwe miejsca zatrudnienia, czyli gdzie będą czekać na nas z otwartymi rękoma. Czy tak jest naprawdę? Nie wydaje mi się.
Idę na studia…
Podstawowym błędem jest wybierane kierunku, który jest „przyszłościowy”. Rynek pracy jest tak dynamicznym tworem, że trudno jest mieć pewność czy w chwili wyboru kierunku, będzie zapotrzebowanie na niego za te cztery, pięć lat, czyli w momencie ukończenia studiów. Zazwyczaj jest tak, że etatów z tego zakresu nie ma, a my jesteśmy studentem jednym z kilkudziesięciu, jak nie kilkuset tysięcy wyprodukowanych właśnie na potrzeby rynku. Absurd. Potem się zastanawiamy, a może jakbym poszedł/poszła na inny kierunek byłoby inaczej…? Więc krążymy po różnych fakultetach czy studiach podyplomowych w celu dopasowania swoich kwalifikacji, jakie na daną chwilą są wymagane. W końcu lądujemy z ręką w nocniku, bo okazuje się, że wykształcenie owszem i mamy, ale przecież doświadczenia nie. Efekt - brak wakatu.
Puk, puk…
Sposobów na poszukiwanie pracy jest wiele. Oczywiście najpopularniejszym z nich jest Internet i zamieszczone w nim portale pracy. Szybko, tanio i wygodnie. Jak już wyłuskamy interesującą nas ofertę pracy, spośród stanowisk typu telemarketer czy sprzedawca w butiku, swoją aplikację możemy wysłać praktycznie z każdego miejsca. Ta „pseudoanonimowość” daje nam również poczucie bezpieczeństwa, bo nie zmusza nas do bezpośredniej konfrontacji z tą drugą stroną, czyli pracodawcą. Wysyłamy CV jedno za drugim z nadzieją, że nasz telefon wkrótce zabrzęczy z przyjemną nowiną, że zostaliśmy zaproszeni na rozmowę kwalifikacyjną. Codziennie rano odwiedzamy także własne konto pocztowe, by sprawdzić czy nie ma odpowiedzi na nasze zgłoszenia. I tak dzień po dniu. Szanujące się firmy przynajmniej odpisują, że w danej chwili rekrutacja została zamknięta bądź nasze kwalifikacje nie odpowiadają stawianym wymaganiom. Przyznaję, na pewno nie jest to oczekiwana wiadomość, ale wtedy przynajmniej człowiek wie, jak jego sytuacja się klaruje.
Najtrudniejszym sposobem, bo wymagającym największej odwagi, jest szukanie zatrudnienia bezpośrednio u pracodawcy. Czasami zapukanie do drzwi może przyczynić się do palpitacji serca, ale spróbować warto. Są tylko dwie opcje do wyboru: albo przyjmą nas do pracy, albo nie. Ale wtedy mamy też czyste sumienie względem siebie, że naprawdę próbujemy zmienić istniejącą sytuację.
Praca dla Ciebie!
Ile razy widzieliście tego typu hasła przechodząc obok agencji pracy tymczasowych? Prawie każda z nich w ten sposób próbuje przyciągnąć naszą uwagę. Zaciekawieni podchodzimy do wywieszonych ogłoszeń, na których zazwyczaj znajdziemy oferty typu: kasjer, wykładanie towaru, magazynier itp. Sporadycznie znajdzie się coś „bardziej sensownego”, ale to należy do rzadkości. Z drugiej strony myślimy sobie, a może wejdę i jak będzie coś ciekawego to do mnie zadzwonią? Więc wchodzimy i z marszu dostajemy do wypełnienia ankietę. Pytania w niej zawarte dotyczą naszego wykształcenia, doświadczenia, umiejętności, a nawet zainteresowań. Wychodzimy zadowoleni z nadzieją, że nasza aplikacja trafi gdzieś dalej i koło się zamyka, bo znów wpatrujemy się w nasz biedny telefon. A jak jest naprawdę z naszym zgłoszeniem? Owszem pracownik agencji wklepie nasze dane do bazy, ankietę schowa do segregatora i tyle. Najważniejsza jest dyspozycyjność, bo przecież to jest tylko istotne w pracy w marketach. Częstym procederem w tego typu agencjach jest zamieszczanie ogłoszeń „na zapas”. Znaczy to tyle, że oferta pracy zaczynająca się tradycyjnie od słów ”dla naszego klienta, lidera w… poszukujemy…”w rzeczywistości nawet nie istnieje. Jest to jedynie sposób na szybkie zbudowanie sobie bazy CV na wypadek, gdyby jakiś pracodawca poszukujący kogoś na stanowisko z zgodne ogłoszeniem, mógł błyskawicznie otrzymać zamówioną usługę. Biznes jest biznes. Ludzie są nieważni.
Czy pani chce mieć dzieci?
To pytanie względem kobiet coraz częściej pojawia się na rozmowach kwalifikacyjnych. Oczywiście nie wprost, by nie zostać posądzonym o dyskryminację, ale w sposób dyskretny i zawoalowany. Jeżeli kobieta nieświadomie przyzna, że owszem w niedługim czasie być może będzie rozważała założenie rodziny, to może już zacząć machać ręką na pożegnanie. Rozumiem tez i pracodawcę, bowiem kobieta w ciąży to nic innego jak nadal płacone świadczenia i konieczność zapełnienia po niej wakatu. Czyli w skrócie wydatki. Z drugiej strony macierzyństwo zaczyna się kojarzyć jedynie z kłopotem, a czasami nawet przeszkodą nie do pokonania. I gdzie tu normalność?
W obecnej chwili doszło do paradoksalnej sytuacji, kiedy to młodzi ludzie chcą pracować, a nie mogą bo są za młodzi. Osoby starsze również nie znajdą zatrudnienia, bowiem ich wskaźnik wiekowy jest już za wysoki. Kryzys kryzysem. W większości przypadków stanowi on jedynie wymówkę do cięcia kosztów i nic więcej. Prognozy gospodarcze niby są optymistyczne, aczkolwiek jak wpłyną one na rynek pracy, trudno przewidzieć.
Komentarze
2