Książki autorstwa Małgorzaty Szejnert są zazwyczaj literackimi wydarzeniami. W dodatku ostatnio czytelnicy otrzymują nowe tytuły sygnowane przez nią, dość często. Tym razem wydawnictwo Znak proponuje kompilację jej tekstów reportażowych z lat 70., wielu osobom na pewno znanych, ale niewątpliwie wartych przypomnienia.

Ozdobić zwykłość

Siedemnaście reportaży zebranych w tym tomie opublikowano w latach 70. w "Polityce" oraz "Literaturze"  i są one ciekawym świadectwem epoki, która wielu współczesnym  Polakom wydaje się odległym i trudnym do zrozumienia teatrem sprzeczności. Na tle tego społecznego krajobrazu autorka umieściła przeważnie opowieści o tzw. zwykłych ludziach, którzy ciężko pracują i niejednokrotnie są osamotnieni, a mimo to próbują realizować swoje marzenia i życiowe plany.

Bohater tekstu „Ozdobić życie”, pan K., to właściciel willi w Łodzi, którą sam zaprojektował niejako na przekór obowiązującym standardom. To historia przypominająca  opowiadanie  „Duże zwierzę” Kazimierza Orłosia. Pan K. Podobnie jak pan Sawicki, jest niepokojony przez sąsiadów, obmawiany i wytykany palcem, bo jego własność nie tylko intryguje, ale budzi też zazdrość i oburzenie. Inna mieszkanka   Łodzi, mimo całkowitej utraty wzroku wychowała troje dzieci. Reportaż „Ulica z latarnią” otwiera przed nami świat, w którym relacje rodzinne są szczególnie ważne i silne. Pani Emilia  mówi o swoich dzieciach: „Przez to, że mi ciągle opowiadają, ciągle tłumaczą, że się mną opiekują, więcej rozumieją niż inne. Więcej widzą. Więcej się we wszystkim doszukują.”

Potrzeba bliskości

O potrzebie kontaktu i bliskości mówi także tekst „Jeśli się odnajdziemy, to cudownie” , dotyczący akcji podczas której osoby zgłaszające chęć  adoptowania dzieci spędzają urlop wraz z sierotami z domów dziecka. Chociaż ten trudny eksperyment zakończy się sukcesem, to jest on jednak tylko iluzoryczny, albowiem dramatyczne niuanse całej sytuacji są w tej relacji bardzo trafnie przedstawione.

Pozornie stabilny

Właśnie taki pozornie stabilny, ale podszyty niewypowiedzianymi do końca emocjami, spychanymi gdzieś na zaplecze trudnościami, społeczny układ odbija się w wielu z tych tekstów. Jednym z najbardziej sugestywnych jest na pewno, pochodzący z 1969 roku, reportaż „Zjadacze chleba, nie anioły” -  o funkcjonowaniu  przyzakładowej stołówki z punktu widzenia jednej z pracownic. Jej zwierzenia są nieraz wręcz karykaturalne. Dowiadujemy się z tej relacji m.in., tego, że do  wszystkiego można się przyzwyczaić, nawet do niedomytych gości: „Niejeden przychodzi tak okopcony, że po zupie widać w tej czarnej twarzy tylko biały krążek wokół ust.”...

Niezły kawałek  Teksasu

Tytułowy  reportaż  "My, właściciele Teksasu", został umieszczony na końcu tomu i jest czymś w rodzaju kwintesencji naszego narodowego wizerunku z czasu  umiarkowanego dobrobytu dekady lat 70.. To zapis rozmów z osobami, które angażują się w działania dotyczące odzyskania spadku po jednym z amerykańskich oficerów polskiego pochodzenia, który zginął w czasie wojny Teksasu z Meksykiem. Spadkobiercy  Ludwika Napoleona Dębickiego, który za swe zasługi w 1836 roku otrzymał od Amerykanów prawa do ziemi o wielkości ponad 16 tysięcy kilometrów kwadratowych, mimo upływu lat, wspomagani przez znanego adwokata, podejmują  mniej lub bardziej poważne próby „wyrwania” przynajmniej cząstki należności z rąk aktualnych właścicieli domeny. Frustracja miesza się tu z optymizmem, fałszywe wyobrażenia z wciąż tlącą się nadzieją na lepsze życie...

Siódme dno

Wstęp do tej książki napisał Mariusz Szczygieł, który w swym tekście tłumaczy się ze swoich „przestępstw”, polegających na przywłaszczaniu sobie najbardziej trafnych wypowiedzi pani Małgorzaty, którą uważa za swą mistrzynię.  Analizując przypomniane w tym tomie reportaże stwierdza, że wówczas kiedy powstawały „Nie można było pisać o samym systemie, więc pisano o jego cząstkach (...) Ponieważ wtedy w Polsce wszystko czytało się między wierszami, polski reportaż był o tym, o czym był, ale i o czymś jeszcze. Czytelnik szukał w nim drugiego dna, czasem znajdował siódme.”. Myślę, że nawet bez szukania  podtekstów, wartość literacka tych reportaży nie podlega wątpliwości, bo zdecydowanie wytrzymały próbę czasu.