"Czardasz z mangalicą" czyli najnowsza propozycja Krzysztofa Vargi, to eseistyczno-reportażowa podróż po Węgrzech. Autor aplikuje nam trzysta stron opowieści o Budapeszcie i innych miastach i miasteczkach tego kraju, prowincji poświęcając szczególną uwagę.
"Jechałem do Miszkolca po paprykowaną słoninę z mangalicy i węgierskie wijo, jakbym jechał po złote runo" to pierwsze zdanie tej książki, w dużym stopniu określające jej tematykę . Zdecydowanie nie należy zabierać się do jej czytania na czczo, bo potrawy i napoje, przywoływane na jej kartach (z  gulaszem, kanapkami ze sznyclem i palinką na czele) z pewnością podziałają na naszą wyobraźnię i sprawią, że głód da o sobie znać. także głód dalszej lektury, bo kiedy zaliczymy pierwsze kilometry tej literackiej wyprawy (dramatyczny prolog w postaci rozdziału "Zielony Król" z kraksą w tle), to ochota na przemierzanie całego kraju z Vargą, na pewno jeszcze wzrośnie. 
 
Varga ma już na koncie książkę o Węgrzech. Za "Gulasz z Turulem" otrzymał nawet nagrodę Nike, przyznaną mu głosami czytelników. Tym razem jeszcze bardziej wnikliwie i chyba z większą swadą opisuje swoje doświadczenia związane z tym krajem oraz opowiada nam o jego historii, tradycjach i... narodowych kompleksach. Czytając "Czardasz..." można odnieść wrażenie, że Węgry, to kraina kulinarnych rozkoszy, literackich znakomitości, ale jeszcze bardziej  (choć to wydaje się wręcz niemożliwe) niż Polska, pogrążona w rozpamiętywaniu klęsk narodowych. Varga odnotowuje nawet listę dziesięciu największych  nieszczęść w historii Węgier (wynik ankiety na łamach pisma "Magyar Narancs").
 
Część z rozważań na temat duszy węgierskiej oraz przemian jakie kraj nad Cisą i Dunajem, przechodzi w ostatnich latach, czytelnicy znają z cyklu felietonów autora, zamieszczanych co czwartek w "Gazecie Wyborczej". M.in. przypomnimy sobie znów, to co pisał o dokonaniach zespołu Karpatia, oraz o budapesztańskim ":Sklepie Kibola". Oczywiście są to jednak tylko smakowite ingrediencje, ubarwiające cały tom. Większość tekstów jest całkowicie nowa i powstała jako pokłosie ekskursii do kraju ojca, jaką autor podjął w ubiegłym roku.
 
Choć pisze o stolicy kraju, to jednak przede wszystkim odwiedził wówczas prowincję, znaną i nieznaną, z domieszką humoru dawkując nam analizy o socjologicznym zabarwieniu.  "Węgry to jest chyba jedyny kraj Zachodu, który się repoganizuje (...), który staje się choć  w części krajem rządzonym przez szamanów dawnej wiary, i to jest oczywiście obłąkane i w tym swoim obłąkaniu piękne." Dotyka także kwestii tak często przez niego poruszanej czyli religii, pisząc m.in. ironicznie o kościele w Peczu: "podobnie jak wszystkie inne , jest jak dzielnicowy sklep z reglamentowanym Bogiem: otwarte w godzinach takich a takich, zamknięte w takich a takich, jak się ma potrzebę duchową, to najbliższa możliwość jej spełnienia będzie za sześć godzin, inaczej się nie da, Bóg jest niedostępony, propsimy przyjść później, zakład chwilowo nieczynny."
 
Chyba jednak najbardziej zapamiętamy z tej książki liczne wskazówki dotyczące tego, gdzie i co warto na Węgrzech zjeść. Nie wszędzie bowiem oferta jest równie wartościowa o czym świadczy opis kulinarnej klęski nad jeziorem Palic. Do najbardziej  błyskotliwych fragmentów "Czardasza..." należy także precyzyjny przegląd niezaprzeczalnie wielkich dokonań tego kraju w dziedzinie komozycji  marszowych i defiladowych. W tym wypadku autor przytacza opinię Ferenca Molnara, który "opisuje w swoich korespondencjach z frontu galicyjskiego, że kiedy dla austro-węgierskich żołnierzy grały orkiestry, siedzący po drugiej stronie w okopach Rosjanie wstrzymywali ogień, by posłuchać pięknej muzyki".
 
Książka ukazała się w wydawnictwie Czarne, w serii Sulina.