Z okładki tej książki spogląda na nas nieco chmurna twarz twórcy. Faktycznie „Dziennik” Jerzego Pilcha, to lektura niekoniecznie optymistyczna, ale na pewno frapująca.

Dla „Przekroju”

Ten, dość pokaźny, tom (wydany przez Wielką Literę) został wyróżniony Nagrodą Warszawskiej Premiery Literackiej za najlepszy tytuł lipca. Zawiera zapiski, które były drukowane w „Przekroju” od ostatnich dni grudnia 2009 roku do połowy 2011 roku czyli  w czasie, tak dla naszego kraju szczególnym. Autor „Bezpowrotnie utraconej leworęczności” pisze oczywiście przede wszystkim o własnych doznaniach i wrażeniach, o słabościach i rozterkach, ironicznie odnosząc się do osobistej  kondycji intelektualnej, ale nie pomija istotnych wydarzeń, które wówczas rozgrywały się w Polsce.

Przede wszystkim znajdziemy  na tych kartach wiele refleksji, które dotyczą sfery kultury. Pilch pisze o aktualnych premierach i publikacjach, często wyrażając bardzo krytyczne sądy na ich temat  Nie oszczędza takich autorytetów jak Jan Rymkiewicz, którego poddaje krytyce za wiersz „Do Jarosława Kaczyńskiego”, poddaje w wątpliwość wartość dzieł głośnych literackich odkryć sezonu (takich jak Joanna Bator czy Cormac McCarthy), a wreszcie przypomina zapomniane i dość kłopotliwe wypowiedzi peruwiańskiego noblisty Vargasa Llosy. 

Dominujące motywy

Literatury jest w tym ponad czterystustronicowym diariuszu bardzo wiele, czego oczywiście można było się spodziewać po jego autorze. Komentując na przykład przyznanie Nike Tadeuszowi Słobodziankowi, Pilch wspomina ich wspólne rozmowy w krakowskich knajpach i pracę w miesięczniku „Student”. Poza tym przytacza też różne szczegóły z biografii Iwaszkiewicza, Gombrowicza czy Tomasza Manna. Przypomina też o pisarzach nieco już zapomnianych takich jak np. Jan Komolka.

Jeżeli  należałoby wskazać jakiś dominujący motyw, który występuje w tym zbiorze zapisywanych niemal dzień po dniu, myśli, to mogłaby nim być. 16 grudnia 2010 r. Pilch pisze tak „Mózg rusza tropem rąk i dygotać zaczyna?. Chyba ze śmiechu. Kłopot w tych dniach miałem taki, że przez ładnych parę godzin nie byłem sobie w stanie uświadomić, z czym mi się kojarzy 13 grudnia. Co to za data ?” Mogłaby, ale choć faktycznie pan Jerzy poświęca dużo miejsca dolegliwościom starzejącego się mężczyzny, to niemniej istotnym tematem „Dziennika” jest moim zdaniem swoista  innowiercza „opozycyjność”.

Katolicki popłoch

Autor tytułuje się „zawodowym poławiaczem antykatolickich pereł” i co pewien czas wrzuca takie trofea pomiędzy słowa. Komentuje np. zdanie Johna Irvinga „Jeśli chcesz zostać pisarzem, unikaj katolików”, ale też wiele razy pisze o rodzinnej Wiśle jako miejscu bardzo związanym z wiarą ewangelicką.  Oddaje hołd księdzu Adamowi Pilchowi (który zginął w katastrofie pod Smoleńskiem)  i analizuje kwestię obecności krzyża w kościelnych rytuałach. Znamienna jest jego rozmowa z taksówkarzem, który nie potrafi zlokalizować na stołecznej ulicy Puławskiej kościoła ewangelicko-augsburskiego, („na twarzy kierowcy klasyczna niemoc i typowo katolicki popłoch poznawczy”).

Polityka i piłka

Trafimy też w tej  książce na kilka dygresji politycznych i słowa skierowane do pisarzy białoruskich, którym Pilch życzy odwagi i wytrwałości. Jeżeli jest w „Dzienniku” wiele ironii i sarkazmu, to w tym wypadku jego autor pisze bardzo poważnie i stara się jak najmocniej zaakcentować swoje stanowisko w kwestii wolności słowa.

Na koniec wspomnę jeszcze, że  oczywiście temat piłki nożnej jest tu także obecny, bo pisarz ten to znany jako miłośnik tej dyscypliny sportu. Odnajdziemy zatem  chociażby  opis bardzo zabawnych perypetii związanych z próbą obejrzenia meczu Sparta Praga- Lech Poznań, a także komentarz do książki „Spiski”  innego wiernego kibica-literata czyli Wojciecha Kuczoka.