"Wracam na Wschód, chociaż nigdy go nie opuszczałem, ponieważ tylko głupcom może się wydawać, że prawdziwe życie jest gdzie indziej. A prawdziwe życie zawsze jest tu, w samym środku" pisze Andrzej Stasiuk w swej najnowszej książce. Jego "Wschód" od września jest dostępny w księgarniach.
 
O tym, że ten pisarz od zawsze kierował swoją uwagę przede wszystkim w kierunku środkowej i wschodniej Europy, wiedzieliśmy od dawna. W tej książce pisze m.in, że kiedy otrzymał zaproszenia od swoich wydawców z Kiszyniowa i Paryża na ten sam termin, wybrał oczywiście to pierwsze miasto, czego do dziś francuski promotor nie może mu wybaczyć. Poza takimi anegdotycznymi zapisami, Stasiuk zajmuje się bardzo poważnymi kwestiami, rozmontowuje za pomocą słów naszą społeczną i historyczną świadomość, podważając utrwalone opinie i myślowe schematy. Przemierzając przestrzeń między Duklą a Pekinem notuje refleksje, które mieszczą  się w konwencji literatury podróżniczej, ale znacznie  wykraczają poza nią.
 
Autor podejmuje m.in. kwestię naszego uzależnienia od Wschodu i stara się zbliżyć do określenia jak na nas wpłynęło i nadal wpływa doświadczenie dźwigania doświadczeń wojny i komunistycznego systemu. Obserwacje zachowań, opisy miejsc i zapis nielicznych rozmów, oprócz niewątpliwych walorów estetycznych, odnoszą się do wciąż trwającego procesu transformowania naszej nowej tożsamości, tej dezintegracji nie zawsze łatwej i jednoznacznej. Pisze np. o obozie koncentracyjnym w Bełżcu i Żydach, którzy w nim zginęli oraz o Polakach, którzy wypełnili przestrzeń jaka pozostała po zmarłych, także przestrzeń duchową. Jego rodzice "mogli przybyć ze wsi do wielkiego miasta, ponieważ w tym mieście zwolniło się miejsce. I mogłem się tam urodzić, by potem pielęgnować naiwną wschodnią nostalgię, zanim pojąłem, że Wschód to też grób"
 
Stasiuk rzadko  wybiera na swoje wędrówki  miejsca powszechnie uczęszczane. Woli prowincję i tu znajduje frapujące szczegóły godne zapisania. "Gdy miałem sześć lat, wychodziłem zdomu i szedłem przed siebie, błąkałem się po mokradłach, wracałem zabłocony i szczęśliwy". Teraz, choć minęło kilkadziesiąt lat, autor jest właściwie nadal tym samym chłopcem. Szczęśliwym, kiedy przemierza ten szarobury, z pozoru zupełnie niecviekawy region, chętniej nadającym miano stolicy kraju, Lublinowi, niż  Warszawie ("z tymi jej wieżowcami z importu i fontannami, które miały na wieki zetrzeć hańbę prowincjonalizmu...")
 
Czytelnik, który chce znaleźć w tej książce opisy bardziej egzotycznych peregrynacji, także zostanie usatysfakcjonowany chociaż opisytych najdalszych,  mogą być zaskakujące. O ludziach spotkanych w Mongolii pisze, że "w swoich długich szatach, przypominających brudne kontusze ściśnięte w talii szmacianycmi pasami, wyglądali  jak przybyli ze starowiecza albo prosto ze sztuki Becketta" O Chinach:"Przerastały mnie pod każdym względem, ale zdradzały mi moją przyszłość. Były najstarsze na świecie i dlatego najlepiej wiedziały, co się stanie". Chociaż "Wschód" nie pretenduje oczywiście do miana szerszej diagnozy i objaśnienia współczesnego, wciąż zmienijącego się świata, to jednak jestem pewien, że po jego przeczytaniu wiem więcej o tym, co się stało i stać może, właśnie tu - w samym środku.