Kolejne dni Kontrapunktu to ważne i dyskutowane spektakle. Wśród programowych propozycji, które można było zobaczyć w ostatni weekend, dwie inscenizacje były szczególnie oczekiwane, z uwagi na wcześniejsze zapowiedzi, przywołujące zachwyty i bardzo pozytywne komentarze. Czy jednak „Biblia: Próba” oraz „Byk” faktycznie okazały się tak mocne i godne uwagi?
Odświeżona Księga Hioba
W pierwszym przypadku nie mam wątpliwości. Przedstawienie Teatru im. Wilama Horzycy w Toruniu w reżyserii Jerneja Lorenciego to spektakl, który, jak sądzę, powinien zostać doceniony przez festiwalowe jury. Sztuka rozpoczyna się dobrze znanym cytatem z Pieśni nad Pieśniami, ale choć tytuł mógłby sugerować coś innego, nie jest to zbiór co ciekawszych biblijnych motywów. Głównym tworzywem scenariusza jest Księga Hioba. Jej fragmenty posłużyły dramaturgowi (Matic Starina) do stworzenia opowieści o człowieku, który zmaga się z klęskami, zsyłanymi na niego prze Boga, a przy tym stara się uzasadnić te działania, pojąć je i usprawiedliwić.
Człowiek w strefie boskiego okrucieństwa
Scenografia jest prosta i oszczędna, ale tym bardziej poruszająca. Na scenie widzimy Hioba, obciążonego... bochenkiem chleba, który imituje jego serce. Są też kamienie, krew w misach, są popiół i sztuczny śnieg. Lorenci tworzy bardziej „ziemski” i ludzki obraz pragnień i przeżyć biblijnych postaci, a cały spektakl ma formę koncertu, w którym partyturą, umieszczoną na pulpitach, jest tekst Biblii. Zadaje pytania: Co jest prawdą, a co manipulacją? Gdzie jest granica wytrzymałości na to, co spotyka człowieka? Czy wierność i zaufanie w sens boskich interwencji się skończą? Czy moralność i etyka wystarczą nam, by przeżyć i zachować godność w świecie, który jest brutalny i okrutny?
Reasumując, można stwierdzić, że „Biblia. Próba” to spektakl, w którym obok znakomitego Pawła Tchórzelskiego w roli Hioba, cały zespół wypadł bardzo dobrze, a kanoniczne pismo zostało odczytane w sposób frapujący i inspirujący do nowych dociekań i interpretacji.
W tym kraju nie można się skompromitować
„Yno tyś tak dō mie godoł, Roboczku, pamiyntosz? Nic niy pamiyntosz, nic już we tyj gowie niy mosz, nic. No i Roboczek pokazywał świadectwo, idiota. W liceum zaczęło się „taki zdolny, a taki leniwy...”” to fragment książki „Byk” Szczepana Twardocha, znanego pisarza, który tym razem stworzył dzieło z myślą o scenie teatralnej.
Monodram wykonany przez Roberta Talarczyka, to zwierzenia telewizyjnego showmana, celebryty, dyrektora dużej, nie wymienionej z nazwy instytucji, który na swój sukces ciężko pracował, często jednak szukając relaksu w białym proszku i mocnych trunkach. W konsekwencji staje się bohaterem wielkiego skandalu, ale mimo to uważa się za człowieka „nie do zajechania”, bo przecież mając znajomości „w tym kraju nie można się skompromitować”.
Śląskość i inne obciążenia
Robert Mamok trudny czas chce przeczekać w domu dziadka (który w Wermachcie uczestniczył w walkach na froncie wschodnim). Przywołuje przy tym historie rodzinne, peroruje o swojej śląskości, która jest dla niego ważnym rysem kulturowym, ale też obciążeniem, a wręcz źródłem poczucia niedowartościowania. Praktycznie przez 2/3 spektaklu jego bohater mówi bowiem o tym jak, mimo trudnego startu (nie dostał się na prawo) i różnych przeciwności, starał się być kimś i konsekwentnie do tego dążył, a otoczenie raczej tego nie doceniało...
Świetne sceny, nieprzekonująca całość
Jest w tym spektaklu dużo humoru, choćby w świetnej scenie, w której Mamok parodiuje publiczność warszawskich premier i wielkich wydarzeń kulturalnych, udającą znawstwo i posiadającą wyrafinowaną wiedzę filozoficzną. Jest bardzo dobra scenografia Marcela Sławińskiego (w naturalistyczny sposób ukazująca małomiasteczkowy gust w wyposażeniu wnętrz i umeblowaniu) i niewątpliwie wyborny warsztat sceniczny Talarczyka, który ze swobodą przechodzi z nastroju w nastrój.
Spóźniona szczerość nie ratuje
To rozrywka niezłego kalibru, ale sam tekst nie przekonuje. Ta spowiedź człowieka, który miał osobowość i potencjał, a rozmienił je na folgowanie swoim uzależnieniom i zachciankom, nie pobudza do jakichś złożonych refleksji, a momentami nuży ilością wulgaryzmów, które padają z ust aktora, zacierając jakikolwiek przekaz. Ostatnia scena, w której Mamok, otwiera się i szczerze mówi o swoich porażkach, przyznając, że nie był bez winy, tylko częściowo ratuje sytuację... W sumie jest interesująco, ale wrażenie, że mogłoby być lepiej, że ten dramat mógłby widzowi zaoferować jakieś nieprzeciętne doświadczenia (a tego nie otrzymujemy) we mnie pozostanie...
Komentarze
0