Odkryty przez przypadek, zapewne od jakiejś tlącej się gałązki po uderzeniu pioruna, od tysięcy lat jest źródłem ciepła, fascynacji, grozy i pożądania. Stary, dobry ogień- dobroczynny a zarazem niebezpieczny żywioł, z którym najlepiej sobie nie igrać. Są jednak fascynaci, którzy regularnie rzucają mu wyzwanie i próbują ujarzmić choć na chwilę ... Czym jest fire dancing, do czego służy poi i czemu warto ze sobą nosić gaśnicę? Odpowiedzi znajdziecie w najnowszej odsłonie eXXXtremalnego Szczecina.
Jak to się wszystko zaczęło, czyli opowieści z Nowej Zelandii
Zabawy z ogniem mają długą tradycję, której początki okrywają już mroki historii. Odkrycie pożytków płynących z kręcenia poi (poi – dosłownie „kamień na sznurku”) przypisuje się kobietom z plemienia Maori z Nowa Zelandii. Głównym zadaniem maoryskich kobiet było m. in. szycie ubrań i pancerzy ze skór. Aby palce były bardziej sprawne, zaczepiały na linkach małe kamyki i w fantazyjny sposób kręciły nadgarstkami, rozgrzewając się przed długim, mozolnym szyciem. Po miesiącach, a następnie latach, ćwiczenia te odbijały się na ich budowie fizycznej (rozbudowa ramion i barków), co przyuważyli maoryscy mężczyźni, którzy również zaczęli ćwiczyć poi w celu udoskonalenia swoich zdolności łowieckich. Dodatkowo zaobserwowano, że ciało kobiety podczas kręcenia wpadało w szczególnego rodzaju trans, przypominającym swoisty taniec. Zwyczaj ten przeszedł później naturalnie do sfery plemiennego obrzędu, w którym zaczęto wykorzystywać także ogień i kwiaty.
Zainfekowani ogniem
Wciągający taniec z ogniem rozprzestrzeniał się poza granice wioski, wyspy, kontynentu... Ewoluował, by przetrwać do dzisiejszych czasów wśród kultywujących go współczesnych tancerzy ognia. Poi nadal jest używane jako forma tańca, jedynie zamiast sznurków używane są łańcuchy, a miejsce kamieni i kwiatów zajęła ognioodporna tkanina. Piotr, jeden ze szczecińskich firedancerów (grupa TABASCO), podjął się próby przybliżenia nam poi od kuchni: „Budowa samej poi to superwytrzymały materiał, kewlar, który się nie zwęgla, tylko wypuszcza z siebie spalającą naftę. Sama poi wygląda jak kanapka nadziana na patyk, podwieszona na łańcuchu. Niektórzy firedancerzy plują dodatkowo parafiną, ale płyn ten strasznie szkodzi na zęby, gardło i można ogólnie mocno się od tego rozchorować.” Oprócz kręcenie kewlarowymi kanapkami można również robić to za pomocą podpalonych, mocno skręconych lin (tzw. skrzydeł), metalowych wachlarzy czy całopalnego kija. Tych ostatnich używa Gordon, kolega z TABASCO. Od niego też przypełzł, podstępnie atakując, wirus pasji. „To był, jak zwykle, przypadek. Poznałem Gordona, który z kolei paru podstawowych trików nauczył się od kuzyna. Na jednym z naszych spotkań wyciągnął w moją stronę poi ze słowami „Masz, pobaw się”. Kręcę od ok. 3-4 lat z jedną dłuższą przerwą, Gordon odok. 5 lat, Paulina niecały rok. Jest też i Łukasz, nasz techniczny od obsługi pokazów i podawania gaśnicy. Na szczęście ta ostatnia, jak dotąd, wciąż nie była potrzebna.” Łukasz w trakcie naszej rozmowy milcząco przytakuje, odzywa się jednak by potwierdzić obecność wirusa: „To bardzo zaraźliwe. Piotrek zaraził mnie, a ja zarażam teraz swoich kolegów. Poi się rozprzestrzenia!”
Poi? Oj boli!
Dla postronnych obserwatorów płynne ruchy tancerzy wyglądają dość schematycznie i można odnieść wrażenie, że wyjdą one każdemu zaraz po wzięciu do rąk zapalonych łańcuchów. Nic bardziej mylnego! Płynność i precyzja ruchów to efekt miesięcy żmudnych ćwiczeń, w trakcie której adepci sztuki kręcenia ogniem nie raz dostawali swoimi poi treningowymi po głowie. Podstawowe triki to motyl i fala. Reszta bazuje głównie na dwóch wspomnianych, zmieniają się tylko kombinacje przeplatania rąk i stopień zaawansowania łączenia poszczególnych układów. Ponoć najlepsze sztuczki wychodzą, kiedy machający uczeń próbuje się przy tym nie uderzyć [uderzenie rozpędzonego kewlaru boli jak jasna cholera. Próbowałam!- przyp. aut.]. W trakcie trenowania zdarzają się również ciekawe, a także mniej lub bardziej bolesne przygody. Piotr tak wspomina swoje treningi: „Rozbite klosze w domu (w końcu w zimie człowiek też chce sobie poćwiczyć...), uderzenia w krocze po których człowiek w jednej chwili mdleje, obicia twarzy, poparzenia rąk i innych częsci ciała- to zupełna norma. U każdego z członków naszej grupy przynajmniej raz zdarzył się przypadek całopalnego zapalenia szalika. Przydarzyła mi się również sytuacja, kiedy do gaśnicy i kolegi było za daleko, zatem pozostał stary, taktyczny manewr pt. „Karaluch” z tarzaniem się po ziemi. Do dziś po tym zdarzeniu noszę na ciele ślady. Ale i tak nic nie zmieni mojego zdania na temat poi- to najpiękniejszy ze wszystkich sportów i najbardziej fascynujący ze wszystkich tańców”.
Skarpetka, piłeczka i YT
Podstawowe BHP poi obejmuje zatem całkowity zakaz wszelkich odstających i zwisających elementów (ech, te znienawidzone szaliki...), a także mała gaśnica na wszelki wypadek. By spróbować tańca z poi, nie trzeba wielkich nakładów finansowych. Podobnie jak zawodowi fire dancerzy, którzy ze względu na oszczędność nafty nie ćwiczą cały czas z zapalonym kewlarem, można spróbować poćwiczyć sobie „na sucho” w domu. Wystarczy kilka drobnych przesunięć mebli (klosze!) i już mamy na szybko zaimprowizowaną salę do ćwiczeń. Najlepiej na serwisie You Tube podpatrzeć, jak wykonywane są konkretne triki, a następnie zmontować amatorską poi ze skarpetki i piłeczki tenisowej (mniej boli i nie można się ubrudzić) i...próbować, próbować i jeszcze raz próbować. Warto też wejść na kuglarstwo.pl umówić się z konkretną grupą na trening (często są też świadczone indywidualne lekcje za oplatą). Rozpowszechnioną formą nauki między tancerzami ognia jest też „trik za trik”, czyli wymiana doświadczeń między dwoma osobami o różnych doświadczeniach.
Występy pod osłoną nocy
Ukoronowaniem długich treningów, przypadkowych guzów i popalonych części garderoby są pokazy, na których można zaprezentować swoją interpretację walki z żywiołem. O tych pięknych momentach występowania ze swoją sztuką przed widzami opowiada Piotr: „Kładziemy nacisk na performance, na grę ciała, świateł, ognia, teatralność ruchów. Podczas pokazów staramy się nie chować się w mroku zapadającego wieczoru, czasem występujemy w maskach i specjalnie dobranych kostiumach. Ludzie widzący nas pierwszy raz reagują mieszanina lęku i zaciekawienia, ale wielu też nabiera ochoty do samodzielnego kręcenia. Występujemy na zamówienia różnego rodzaju agencji, weselach i w lokalach rozrywkowych, a nasze hobby stało się częścią życia nie tylko jako aktywność uprawiana po pracy przed snem, ale również jako możliwość zarobku. Wspaniałe jest to, że możemy połączyć to, co kochamy, z praktycznym zastosowaniem tych umiejętności.”
Co ciekawe, przygotowując się do samych pokazów nie trzeba trenować i poświęcać czasu na ćwiczenie w grupie. „Trenujemy osobno, ale wskazane jest codziennie kręcenie, by ćwiczyć i utrwalać swoje umiejętności. Jak każde hobby, tak i to trzeba pielęgnować.” Małe nakłady finansowe, możliwość ćwiczenia samemu w domu i perspektywa ujarzmienia najbardziej gorącego z żywiołów – czy trzeba czegoś więcej do zachęty nauki poi...?*
*redakcja wSzczecinie.pl nie odpowiada za popalone w domu firanki i poobijane kończyny
Komentarze
13