„Parnassus” to kolejny film z puli tych bardzo oczekiwanych, który trafił na polskie ekrany w ostatnich tygodniach. Jego reżyser Terry Gilliam ma już na swoim koncie wiele tytułów, które były dużymi sukcesami (np”Brazil” czy „12 Małp”), a więc każde nowe jego dzieło jest dużym wydarzeniem artystycznym. Od 8 stycznia „Parnassusa” możemy zobaczyć w szczecińskim Multikinie.

Terry Gilliam otrzymał w ubiegłym roku na festiwalu Camerimage w Łodzi specjalną nagrodę dla Reżysera ze Szczególną Wrażliwością Wizualną i taki tytuł zdecydowanie mu się należy, bo większość jego filmów to dopracowane w każdym szczególe wizje, w których bogactwo barw, strojów i tło są równie ważne, co sama fabuła czy narracyjny wątek. „Imaginarium of Doctor Parnassus” bo taki jest tytuł oryginału - zdecydowanie jest potwierdzeniem tego, że Gilliama słusznie nazywa się często mistrzem kinowej iluzji.

Tytułowe imaginarium to bajkowy spektakl  - mobilny show, który w wozie przypominającym cyrkowe pojazdy przewożące scenografię, przemierza Londyn. Widzów , którzy chcą zobaczyć to widowisko zazwyczaj nie jest zbyt wielu. Tak jest do czasu, kiedy do trupy Parnassusa dołącza cudem uratowany oszust Tony. Przejmuje on rolę „naganiacza”, skutecznie reklamującego niezwykły, teatralny pokaz. W trakcie, którego widz może doświadczyć czegoś absolutnie niespodziewanego. Wystarczy, że znajdzie się po drugiej stronie magicznego lustra ... Za jego pomocą dr Parnassus umożliwia dostęp do pięknego świata w którym czekają na wstępujących groteskowe wizje i niezwykłe przygody, a zmysły są atakowane bogactwem wrażeń. Imaginarium wreszcie zaczyna przynosić dochody, ale jego szef jest wciąż strapiony i niezadowolony. Obawia się bowiem, że będzie musiał rozstać się z córką. Kiedyś zawarł bowiem pakt z Diabłem i w zamian za nieśmiertelny żywot obiecał mu duszę swego dziecka ...

Wielu widzów zdecyduje się zobaczyć ten film zapewne po to by ujrzeć Heatha Ledgera (jako Tony`ego) Po znakomitej kreacji w „Mrocznym Rycerzu”( w roli Jokera) na pewno stał się jeszcze bardziej pożądany, ale jak wiemy jego przedwczesna śmierć gwałtownie zakończyła jego karierę. Zatem to jedna z ostatnich szans (jeżeli nie ostatnia) by zobaczyć tego aktora na dużym ekranie...Mnie jeszcze bardziej interesowała rola Toma Waitsa (znanego głównie jako muzyk i twórca takich płyt jak „Rain Dogs” czy „Mule Variations”), który dość często grywa w filmach choć zwykle są to role epizodyczne ( najczęściej współpracuje z Jimem Jarmushem i Francisem Fordem Coppolą). Tym razem otrzymał rolę Diabła, do której właściwie nie musiał się charakteryzować. Zarówno twarz, jaki chropowaty głos Toma to doskonałe atrybuty, które posłużyły mu do odtwarzania tej postaci. Nie jest ona zresztą stereotypowym odzwierciedleniem złej istoty. Diabeł w wykonaniu Waitsa jest przewrotny, złośliwy, ale nie bezwzględny. Lubi hazard, zakłady, gry i wciąż kusi Parnassusa do nowych wyzwań. Chce z nim rywalizować o człowiecze dusze, ale nie dąży do zguby i potępienia ludzkich istnień za wszelką cenę. Sądzę, że właśnie ta kreacja jest głównym walorem filmu, a to, że możemy w nim zobaczyć także Jude Lawa, Johny Deppa i Colina Farrella, powiększa jeszcze skalę atrakcji.