O Szczecinie czytam naprawdę często – to przecież moje miasto, ziemia, którą kocham, w której się wychowałam, w której żyję. Dziś jednak uświadomiłam sobie, że w rzeczywistości miasto, że Szczecin czytam raz w roku – przy okazji wydania kolejnego numeru „Szczecinera”.
Trzeci rok z rzędu zapach kwietnia kojarzy mi się z zapachem świeżo wydrukowanego egzemplarza Magazynu Miłośników Szczecina. Trzeci raz w roku czekam z niecierpliwością dziecka i zarazem lekkim niepokojem – bo przecież to niemożliwe, by z roku na rok poziom tego czasopisma był tak wysoki.
A jednak możliwe?
W tym roku twórcy „Szczecinera” zaserwowali czytelnikom ponad 200 stron, na których pojawiło się 20 artykułów. Nim jednak przejdę do treści na chwilę zatrzymam się przy wyglądzie rocznika. Forma wydanie jest niezmienna, idealnie współgra z poprzednimi numerami. Ale właściwie może także funkcjonować jako odrębna pozycja. Należy pamiętać, że „Szczeciner” posiada nie tylko nr ISSN, ale także ISBN, co oznacza, że czasopismo może być traktowane jako książka.
Już tradycyjnie całe czasopismo jest bogato ilustrowane, wszystko zaś wydane bez koloru. Tradycja tradycją – jak co roku, czarno – białe strony rocznika były swego rodzaju stylem, uzupełnieniem, kropką nad i, tak w tym roku koloru zabrakło mi już przy pierwszym artykule. Czytając o artystycznym zacięciu Marii Fiodorownej, a co ważniejsze, oglądając zdjęcia obrazów nie mogłam podziwiać ich w pełnym wymiarze. Szarość Matki Carów jest jednym z dwóch minusów. Drugi to nieliczne – ale jednak – literówki. Sztuk kilka, przeoczone pewnie w ferworze prac przygotowawczych do druku, na chwilę odrywały skupienie od treści.
Tokarka Fiodorownej i ziemia obiecana
Dalej będzie już tylko lepiej. To co każdego roku zachwyca w „Szcecinerze” to różnorodność. Z jednej strony wspomniana wyżej Maria Fiodorowna, z drugiej zapach czekolady i opowieść szczecińskiego zduna. Z jednej strony przeszłość spisana na stronach rocznika, z drugiej uczucie, że historia, którą poznajemy na kartach magazynu jest w pewnym sensie codzienna, bliższa sercu. Nie ma w niej metalicznego dźwięku działań ze szkolnych podręczników, szeregu dat ważnych do zapamiętania, pamiątki chwały i porażek narodowych. Jest natomiast pewna prawda, dzięki której z większą fascynacją patrzę na miasto.
Co najbardziej zachwyca w treści? To, że obok Marii Fiodorownej posługującej się tokarką jest historia niezwykłego szczecińskiego fotografa, zapomnianej tragedii kolejowej i wspomnienia kobiety, która do Szczecina przyjechała szukając „ziemi obiecanej”. Różnorodność, a przede wszystkim zderzenie niezwiązanych i odległych tematów ukazuje wielowarstwowość naszego miasta. Spacerując po kartach magazynu w rzeczywistości spacerujemy po Szczecinie z różnych okresów. Każdy artykuł to podróż z innym przewodnikiem.
Różnorodność miasta przyciąga
Zaczynamy artystycznym obliczem Matki Carów, by za chwilę przejść się na wystawę sztuki polskiej w przedwojennym Szczecinie (wystawę, która miała umocnić przyjaźń między narodami). „Szczeciner” to znane historie z perspektywy ludzi – jak w opowieści Mirosławy Stasińskiej, która przeżyła pożar Kaskady, czy wspomnień Renaty Dwornik – Jurkiewicz. To możliwość zajrzenia do korespondencji robotników przymusowych, którzy w czasie II wojny światowej pracowali w obozach pracy w Policach i Szczecinie. „Szczeciner” to chwile zadumy, powagi – tak było przy krótkim tekście o tragedii na Turzynie, która przecież pochłonęła ludzkie istnienia. Czy chwil uśmiechu – bo przecież to niemożliwe, by kilkadziesiąt lat temu tak właśnie było – a jednak! Okropna, amerykańska, niosąca głód porządnym ludziom, stonka próbowała zniszczyć komunistyczny ład!
„Szczeciner” to także stałe rubryki, list od czytelnika czy historia jednej fotografii, na której znajdziemy rzadko spotykane oblicze samego Wilhelma Meyera. I powoli zbliżamy się do końca. Jeszcze tylko spacer po mieście młodziana, który na „Dziki Zachód” przyjechał z pięknego Krakowa. Jak szybko, wędrując rozległym miastem, uświadamia sobie, że Szczecin nie jest daleką, brzydką prowincją, a „Wisła krakowska jest ubogą krewną Odry szczecińskiej (...)”
To jeszcze nie wszystko!
W tym roku wydanie trzeciego numeru zbiegło się z 770. rocznicą nadania Szczecinowi praw miejskich, rocznikowi z tej okazji towarzyszy wystawa „Barwy Ruin”, którą do 5 maja można oglądać za budynkiem Urzędu Miasta. Z tej okazji do rocznika został dołączony 50-stronicowy informator na temat wystawy (tym razem na szczęście w kolorze!). Te 50 stron to ważne słowa, ale przede wszystkim niesamowite, przyciągające uwagę zdjęcia Szczecina w przededniu odbudowy. To początek miasta, które znamy dziś.
Za nami trzeci numer „Szczecinera”. Nie chcę przed Wami odkrywać wszystkich kart. Niech ten rąbek tajemnicy z partyjnym samobójstwem w tle, niezwykłą misją ujętą na fotografiach Amerykanina czy budynkiem przy al. Niepodległości 60, zostanie zasłonięty. Wam natomiast szczerze polecam trzeci numer rocznika, może po lekturze, tak jak ja, poczujecie ogromną chęć, by przespacerować się ulicami tego niezwykłego miasta.
Komentarze
0