Z niepokojem patrzyłam na zmieniającą się pogodę, bo dzień – ze słonecznego i upalnego – przechodził w pochmurny i deszczowy, a to nie jest, jak wiadomo, aura sprzyjająca oglądaniu filmów pod gołym niebem.

Żadna chmura się nie urwała i ani jedna kropla nie spadła na uczestników Nocy Kina Europejskiego, które miały miejsce na dziedzińcu Klubu 13 Muz w dniach 5-8 sierpnia. Jeśli miałoby padać, to na pewno nie na tych szybszych i co sprytniejszych gości imprezy, którzy znaleźli miejsce pod parasolem. Gorzej byłoby
z tymi, którzy wybrali miejsca leżące – na placu bowiem umieszczono duży koc (materac?), na którym widzowie mogli przyjmować wszelakie dogodne pozycje, opierając się o wielkie poduchy. Mogli także zdrzemnąć się, jeśli repertuar, na który przybyli, nie byłby na tyle interesujący, co marzenia senne.

 

Nie zanotowałam jednak żadnych oznak znudzenia u tych, którzy pragnęli obejrzeć filmy Francoisa Truffaut. Dzieła, które – dodajmy – porządny znawca historii kinematografii europejskiej powinien znać.

 

Oprócz dźwięków miasta, dobiegających zza budynków, można było usłyszeć skrzypienie projektora, a także – co zapewnił organizator w krótkim wprowadzeniu – dotknąć, zobaczyć z bliska jej działanie, jednym słowem – zapoznać się odchodzącą już do muzeum techniką.

 

Klimat spotkania ocieplił się także za sprawą  braku napisów, poprzez obecność głosu lektorki. Dzięki jej przejęzyczeniom (nielicznym i zabawnym, tworzącym np. nowe dane w biografii F. Truffaut), dało się miejscami wyczuć magię chwili – uczucie wyjątkowe i niepowtarzalne, dla którego warto na takich filmowych spotkaniach bywać.