Czasem tak się zdarza, że jak się ustawią planety w odpowiedniej kombinacji ktoś odpowiednio dobierając wstępnie niepasujące do siebie elementy trafi w sedno. Taką właśnie mieszankę mają nam do zaoferowania Marszałek Pizduski i jego rumaki. Wszystko podane do stołu swojsko i z humorem.
Marszałek Pizduski to artysta znany na scenie w Szczecinie nie od dziś. Wcześniej występował jako One Man Band śpiewając bluesowe piosenki, które muzycznie nawiązywały do polskiej piosenki „podwórkowej” i bluesa Missisipi, a'la Robert Johnson. Ponad pół roku temu zaprzęgnął małe stadko kolegów z różnych zespołów i sklecili wspólnie nowy materiał. 18 czerwca 2014 mieli okazję zaprezentować swoje numery na Dziedzińcu Muzeum Narodowego w Szczecinie.
Podwórkowy występ
Jeśli chodzi o dobrane miejsce na koncert, to był strzał w dziesiątkę. Muzyka Koni kojarzy mi się z kapelami podwórkowymi, którzy grali pomiędzy kamienicami piosenki o Warszawie. Dziedziniec Muzeum mógł trochę przypominać taki klimat.
Koncert zaczął się godzinę później niż przewidywane. Wpłynęła na to trochę frekwencja, o dwudziestej ludzi dało się policzyć na palcach obu rąk. Jednak miejsce wydarzenia jest dość przyjazne, więc zawsze można taką obsuwę wybaczyć czekając przy piwku i gadając ze znajomymi. Co ciekawe, wśród publiczności był jeden Amerykanin pracujący aktualnie w Szczecinie. Był bardzo zachwycony muzyką, nie spodziewał się ujrzeć czegoś takiego tutaj. Musiało to być dla niego miłe zaskoczenie.
Wiśta wio!
Zaczęli krótko po 21, i grali godzinie nie spuszczając z tonu. Zaczęli standardowo tematem z Crime Story by potem przejść do świetnie opowiedzianej historii o dealerze Danielu. Jak już wspomniałem wcześniej – kombinację zespół prezentuje nietypową, ale bardzo trafioną. Dużo tu bluesa, lekko pankowego powiewu, warszawskiej piosenki międzywojennej (był nawet kower Mietka Fogga!), a wszystko z humorystycznymi tekstami o rzeczywistości widzianej oczami Marszałka. Są one bardzo szczere, osobiste. Marszałek nie oszukuje, on mówi jak jest. Dealer powinien pamiętać o tym, żeby nie dać się złapać, bo potem będzie miał przerąbane. Zamiast przeciskać się przez dor selekszyn do jakiegoś klubu, zawsze lepiej pójść na murek i tam wypić browarek. A sąd ostateczny nie nadejdzie tak szybko, bo tu się już nic nie zmieni... I tak dalej, i tak dalej... Szczecińska rzeczywistość. Blues zawsze opowiadał o warstwach społecznych działających lekko poza prawem, o ludziach próbujących żyć wolnością, swoim własnym życiem, nie narzuconym przez nikogo. Gdzieś taki indywidualizm można wyczuć w piosenkach Koni.
Nie grali długo, nawet oferowali się, że mogą zagrać jeszcze raz ten sam set. Marszałek zażartował, że może nawet pójdzie lepiej, bo jest ciemno i nie będzie ich aż tak widać. No, ale bez żartów – jest co pokazywać. Na pewno jak będę w innych miastach będę reklamował zespół i mówił: tak się u nas pisze piosenki. Szczerze i po prostu.
Autor: Michał Pasternacki
Komentarze
0