Gdzie i kiedy?
Trafostacja Sztuki
ul. Świętego Ducha 4, Szczecin
czwartek, 26 czerwca 2025, 19:00
Za ile?
darmowe
Wystawa to opowieść o fantazmatach i narodowych mitach – trudnej przeszłości, która działa jak klisza współczesnych podziałów. Koncepcja pokazu została stworzona specjalnie z myślą o przestrzeni TRAFO Trafostacji Sztuki w Szczecinie i nie jest ani uzupełnieniem, ani kontynuacją wcześniejszej wystawy Władysława Hasiora i Daniela Rycharskiego w Sopocie.

„Rozbieranie ze snu” to wystawa, która działa jak scenografia, ale też performance rozpisany na gesty i przedmioty. Akcja dzieje się na polskiej wsi — w miejscu, które nigdy nie było „wsią wesołą, wsią spokojną”, jak lubią o niej myśleć ludzie z miasta, a raczej bulgoczącą i naszpikowaną sprzecznościami społeczną tkanką, podskórnym polem napięć i konfliktów. To ojcowizna w soczewce. Władysław Hasior i Daniel Rycharski egzorcyzmują zbiorowe lęki i traumy, wyciągają trupy z szafy — a jeden z nich nawet sam z niej wychodzi — mierzą się z ludowością na sprzedaż i chrześcijańskim sacrum, bawią się narodową ikonografią. Grają też z ich zapomnianymi i wykluczanymi aktorami i aktorkami: upiorami i duchami, zbrodniarzami i bohaterami, osobami LGBT i odmieńcami, narodowymi wieszczami i artystami outsiderami, Żydami i uchodźcami, panami i chłopami. Wszystkie te widma wracają. Upominają się nie tylko o swoje prawa, ale — może nawet bardziej — o inną wizję przeszłości, a w konsekwencji — inną teraźniejszość.

W trakcie galicyjskiej rabacji, gdy ciała panów puchły w rowach, mieszkańcy i mieszkanki wsi organizowali pańszczyźnie pogrzeby. Do drewnianej trumienki wkładano dworskie księgi rozliczeniowe i chowano je na cmentarzu z całym ceremoniałem. Zasłaniano okna i palono świece. To, czego nie widać, mniej boli. Wtedy śmierć, jak chłopi, chodziła z kosą — narzędziem zbrodni i symbolem wyzysku. Na żniwa i zapusty.

Hasior lubił porównywać swoją praktykę do pracy grabarza. Jego rzeźby, wyrwane z ziemi, inspirowane człekokształtnymi grobami, były ekshumowanymi trupami — ciałami, które nie są ani żywe, ani martwe, które płoną, zrastają się na powrót z ziemią i drażnią surową ekspresją. Rycharski konstruuje dla nich — i innych trupów — trumnę: „Umarłą klasę”.

Chowa w niej kulturę chłopską, której, jak pisał Andrzej Mencwel, już nie ma, która zniknęła razem z małymi gospodarstwami i która istnieje dziś tylko jako skansen z malowniczymi dekoracjami. W tym sensie ta trumna to też szafa, w której wiszą zarówno historyczne, jak i wyimaginowane w chłopomańskim transie kostiumy wsi i z której, jak zmora, ku przerażeniu konserwatywnej społeczności, wychodzi LGBT. To miejsce transgresji, w którym wszystko przeżywamy raz jeszcze, w którym znów dogania nas wstyd.

Materia niszczy się, rozkłada, umiera, ale też znaczy. Innymi słowy — materiały, których użyto do wykonania prac, też mają swoje historie. Jak chleb wypieczony z mąki ze Smarżowej, z pola, na którym stał kiedyś dom Jakuba Szeli; porzucone w górach ubrania uchodźców; albo grzebień, który w ogrodzie zgubiła Żydówka i który stał się częścią jego pierwszego asamblażu. Resztki rolniczych maszyn z upadłych gospodarstw, które straszą swoją ekspresyjną i drapieżną formą, albo plastikowe żołnierzyki, którymi jeszcze przed chwilą dzieci bawiły się w „wojnę”.