Antoni Słonimski w swoich felietonach recenzując jakieś przedstawienie pisał, że jest tak słabe , że nie może zejść z afisza. W tym wypadku należałoby wyrazić odwrotną opinię. „Mistrz i Małgorzata” w wykonaniu Teatru Polskiego jest sztuką tak mocną, że nie sposób jej „wyrzucić” z repertuaru. Spektakl na podstawie powieści Michała Bułhakowa miał swoją premierę 7 lat temu (dokładnie 9 grudnia 2000 roku) i choć były przerwy w jego prezentacjach scenicznych, to wciąż możemy go oglądać na Dużej Scenie teatru na Swarożyca.
W pierwszej scenie poznajemy właśnie Mistrza (Krzysztof Bień), który stworzył niedawno powieść o starożytności i czasach Chrystusa, kiedy rozmawia on w szpitalnym pokoju z poetą Bezdomnym. Młody człowiek tłumaczy mu powody swojego znalezienia się w tym miejscu i w ten sposób dowiadujemy się o przybyciu do miasta tajemniczego konsultanta, który dysponuje jakimiś nadprzyrodzonymi mocami. Przewidział on nisamowitą śmierć Michała Aleksandrowicza Berlioza, redaktora miesięcznika literackiego i prezesa stowarzyszenia Massolit, a wcześniej zamącił w głowach tegoż oraz samego poety swoimi rozważaniami na temat istnienia Boga. Cała sztuka zresztą jest złożona z takich mniej lub bardziej otwarcie stawianych pytań – o sens istnienia, istotę wolności, naturę dobra i zła. Oczywiście nie znajdziemy w niej wyrażonych explicite jednoznacznych odpowiedzi. Jednak z pewnością te dialogi i obrazy, pobudzą nas do myślenia, a może też przybliżą do poznania samych siebie. Nawet jeśli tak się nie stanie, to chyba nie wyjdziemy z teatru zawiedzeni bo spektakl jest atrakcyjny także z innych, już zasygnalizowanych wcześniej, powodów.
Do dużego powodzenia tej sztuki w znacznym stopniu przyczyniła się bowiem jej spektakularna oprawa: światła reżyserowane przez Krzysztofa Sendke, muzyka autorstwa reżysera – Adama Opatowicza (wydana na płycie, którą chyba jeszcze można kupić w kasie teatru) czy choreografia Janusza Józefowicza. Co do gry aktorskiej to Katarzyna Bieschke (która kreowała Małgorzatę) zdecydowanie była jedną z najlepszych postaci dramatu. Szczególnie scena lotu na bal Szatana, kiedy wiatr rozwiewa jej włosy, a za półprzezroczystym ekranem widać radosną twarz bohaterki, była poruszająca. Jacek Polaczek w roli Wolanda, pośrednika między światem doczesnym a czeluściami piekieł, również może budzić respekt. Myślę, że polscy aktorzy, nie pierwszy i nie ostatni raz udawadniają, że doskonale potrafią odtwarzać role napisane przez rosyjskich klasyków. Ciekawe jak ten spektakl spodobałby się Mickowi Jaggerowi, który zainspirowany lekturą książki Bułhakowa napisał tekst utworu „Sympathy For The Devil”. Według mnie powinien go kiedyś zobaczyć ...
Foto: Teatr Polski
Komentarze
0